Przyznam Wam się do czegoś 😉 Uwielbiam uczestniczyć w procesie tworzenia się krótkotrwałych małych społeczności. Tych, którym to słowo kojarzy się z Fejsbukiem, naszą klasą, guglami itd. od razu uprzedzam, że nie o takie społeczności tutaj chodzi, tylko o takie, które obserwuje się live, a najlepiej – w nich chwilowo tkwi.
Kto gdzieś tam liznął choć odrobinę socjologii, wie, że nawet grupa ludzi w autobusie to już społeczność, w której tak samo można zobaczyć reakcje społeczne, jak w całym narodzie. Ona jest takim małym jego wycinkiem, chociaż wcale nie wzorcowym. Wasza wspólnota to taka społeczność czy jedna brama w bloku, sąsiedzi z osiedla domków, sąsiedzi z jednego bloku, grupa wiernych uczestniczących w tej samej mszy w kościele, klasa w szkole, no, dobra – grupa na Fejsie też 😉 I tak dalej, i tak dalej. Można jeszcze długo wymieniać. Najfajniejsze są jednak te grupy efemeryczne, które tworzą się z jakiegoś powodu na chwilę, a potem rozpływają – każdy osobnik w swoją stronę. Jak na przykład grupa ludzi w kolejce do kasy albo…
Dzisiaj pojechałam po kilka śrubek do Leroy Merlin, który bardzo lubię, bo tam nikt nigdy nie odmawia pomocy i można zadawać najgłupsze pytania, a opiekunowie działów będą cierpliwie na nie odpowiadać. I pomagać. Tak więc o pomoc w znalezieniu śrubek ostatecznie wartych 0,17 zł 😉 musiałam poprosić Pana Śrubkowego, czyli pana ze śrubkowego działu, bo nie zmierzyłam średnicy. Pan rozpoczął poszukiwania dokładnie takiej śrubki, jaką pieczołowicie przez całą drogę przechowywałam w kieszeni, co chwila sprawdzając, czy mi się przypadkiem nie zgubiła. A to naprawdę drogocenna śrubka była – od nowego roweru 🙂 No i te poszukiwania trwały, trwały, bo śrubki identycznej nie było. Zaczęliśmy więc, już wspólnie z innym klientem, który chciał Pana Śrubkowego o coś zapytać, ale nie mógł, bo pan obsługiwał mnie, poszukiwać nieidentycznej. Wreszcie osiągnęliśmy sukces…
Niestety, na nieszczęście moje, moich śrubek i mojej zaplanowanej przejażdżki rowerowej, na klientach przede mną zacięła się waga, a konkretnie zabrakło w niej taśmy na kody kreskowe (bo te śrubki na wagę były, co pan mi szczególnie polecił, bo taniej – i jak tu nie lubić Leroy Merlin ;)) Pan Śrubkowy zabrał się więc za umieszczanie nowej taśmy, odpowiadając w międzyczasie na rozliczne pytania gromadzących się w dziale hakowo-śrubkowym i jakimś tam jeszcze kolejnych klientów. Z nudów zaczęłam razem z nimi poszukiwać haków, śrubek i innych akcesoriów, które akurat im były potrzebne, przy okazji się dokształcając w śrubkologii stosowanej i wymieniając uwagi o pogodzie oraz Mundialu. W końcu to w większości panowie byli.
Była też jedna pani, która – zatroskana, kiedy Pan Śrubkowy poleciał z kawałkiem wagi do jakiegoś fachowca, żeby mu dobrze włożył taśmę – zaczęła wyręczać go w poszukiwaniu uzupełniaczy do opróżnionych śrubkowych pudełek.
– Widzi pani? – wycelowała palcem w górę, gdy stałyśmy obok siebie. – Są! A on mi mówi, że się skończyły – i wskazała palcem w dół na opróżnione pudełko. – Będzie skakał – dokończyła triumfalnie.
Spojrzałam w górę na pudełko śrubek, których większych ilości pożądała ta pani i potem na dół, gdzie faktycznie leżały jakieś smętne resztki i usprawiedliwiłam Pana Śrubkowego, bo bardzo był sympatyczny, że ma problem z wagą i skoro teraz biega z taśmą, to może i poskakać, jak wróci. Na to wszystko zgromadzeni wokół inni klienci wybuchnęli śmiechem zerkając na mnie, ale jednocześnie pieczołowicie szukając własnych śrubek.
Pan Śrubkowy wreszcie wrócił z właściwie zamontowaną taśmą. Zważył moje śrubki, które zapakowaliśmy razem do 9118975671287-krotnie za dużej reklamówki, którą oblepiliśmy naklejkami (bo to różne śrubki były) i zabrał się za doradzanie innym klientom. Podziękowałam i na koniec powiedziałam „do widzenia” wszystkim. Jak miło było usłyszeć chóralne zwrotne „do widzenia”.
Być może z żadną z tych osób już nigdy nigdzie się nie spotkam. Chociaż życie jest tak przewrotne, że lepiej nigdy nie mówić nigdy. Jedna rzecz jest pewna – uwielbiam takie sytuacje i choćbym nie wiem jak się spieszyła, nigdy nie żałuję czasu, jaki w nich spędziłam. To fajne obserwacje, ciekawe doświadczenia, no i… szansa na zdobycie wiedzy, która nigdy nie byłaby mi dana, gdyby nie „śrubkowa społeczność”. To lepsze niż FB. Warte co najmniej tysiaka lajków 😉