JAK DOBRZE MIEĆ SĄSIADA…

Z sąsiadami różnie bywa. Jeden ma takich znajomych, którzy co weekend zasikają ci klatkę schodową, a on w poniedziałek, jak gdyby nigdy nic przychodzi pożyczyć dychę. Drugi przemyka koło ciebie codziennie i burknie tylko „dzień dobry” albo nic nie burknie, bo ma akurat gorszy dzień. A inny, i to nie z Twojej klatki, tylko z sąsiedniej, niechcący pomaga Ci rozwikłać problem, który od kilku tygodni spędza Ci sen z powiek. I to tylko dlatego, że działa bezinteresownie.

A moja historia z sąsiadem zaczyna się jakieś półtora miesiąca temu, kiedy to rano wyszłam raźnym krokiem na parking i wsiadłam do auta, w którym ostatnim tchnieniem akumulatora otworzyłam centralny zamek, wsiadłam i… zadzwoniłam do szefa, że nie przyjadę do pracy, bo moje auto odmówiło posłuszeństwa. Mam świetnego szefa, więc nie pozwolił mi nie iść do pracy, znaczy… ekhm… sam przyjechał z narzędziami, wymontował akumulator, zawiózł mnie do pracy, pojechał po nowy, zamontował i przyjechał 😀

No i luz… Akumulator nowy, auto jeździ. Chce się żyć, bo ja to bez auta jestem jak bez ręki, nogi, głowy i w ogóle mózgu. No po prostu jest to mój przyjaciel 😉

Luz był do chwili, kiedy nie pojechaliśmy na targi w Bolonii i nie było mnie 10 dni 😉 W drodze powrotnej mówię do Piotrka (szefa), że mam nadzieję, że u mnie to TYLKO akumulator i normalnie odpalę następnego dnia, bo święta były tuż, tuż, a ja w lesie. Jak myślicie? No, jasne, że nie odpaliłam! A więc znowu – telefon do przyjaciela, czyli do szefa, i podobna procedura, tylko że zwieńczona nocnym ładowaniem NOWEGO akumulatora i porannym montowaniem. Potem wizyta u elektryka, grzebanie w bebechach i diagnoza, że wszystko jest ok.

Żeby było weselej – po kilku dniach po prostu nie odpaliłam samochodu po pracy. I znów cała akcja od nowa. I wizyta u sprzedawcy akumulatorów, bo to przecież NIEMOŻLIWE! I znów – diagnoza, że wszystko ok. A więc za każdym razem wsiadam do samochodu z duszą na ramieniu: odpali czy nie? Naprawdę mam super przyjaciół dookoła, ale niespecjalnie lubię ich obarczać moimi kłopotami, więc

chciałabym wreszcie wiedzieć, CO JEST NIE TAK!

No i proszę… Dziś wieczorem pukanie do drzwi. Sąsiad. Z sąsiedniej klatki. Melduje, że w moim aucie świeci się światło. Dziękuję, wskakuję w buty, biorę kluczyki, wychodzę na parking. Eeee, jakie światło? Gdzie? Że niby w moim aucie? Nieee, to chyba jakiś poblask od podwórkowych lamp… Ale otwieram, zamykam, otwieram, zamykam, wszystko gaśnie. No więc zamykam auto i jeszcze rundka dookoła i zaglądanie we wszystkie miejsca, w których coś się może świecić. Wreszcie jest! Maleńkie światełko przy tylnych drzwiach. Tak nikłe, że na oświetlonym podwórku ledwie je widać. W dzień pewnie nie widać wcale! Klik i koniec. Źródło problemów wykryte.

Akumulator ocalony (szkoda, że kupowałam nowy), a ja wreszcie nie będę szła do auta z duszą na ramieniu 😉

Jak dobrze mieć sąsiada,

Jak dobrze mieć sąsiada,

On wiosną się uśmiechnie,

Jesienią zagada…

Bo kiedy jest on po prostu człowiekiem, to mimo że znacie się tylko na „dzień dobry”, potrafi zachować się jak człowiek, kiedy drugiemu trzeba pomóc.

DZIĘKUJĘ PANU, KTÓREGO IMIENIA NAWET NIE ZNAM 🙂

Mój dom jest moim… zamkiem!

Damska torebka jest jak Google – jest w niej wszystko, tyle że czas wyszukiwania jest znacznie dłuższy. Święta internetowa prawda. W mojej torebce, obok różnego rodzaju kluczy, kluczyków, perfum, szminek, chusteczek, pendrive’ów, przyborów do pisania, w tym ukochanego pióra, do którego odkąd nie pracuję w „WŚ” nie mam nabojów (nie dlatego, że mnie nie stać, ale dlatego że mi nie po drodze do Rolskiego czy któregoś z papierniczych, bo wychodzę tyłem do samochodu i wracam takąż samą trasą), wylądowała… KLAMKA! Tak! Klamka. Normalna klamka taka z drzwi wyjęta. I właśnie z tym tyłem i samochodem wiąże się jej niesamowita historia…

Klamka jest bowiem w tej chwili jedynym sposobem otwarcia tylnych drzwi budynku, których nasza wspólnota po wielu bojach z Miejskim Zarządem Nieruchomości dorobiła się jakieś półtora roku temu. Drzwi aluminiowe, dość solidne w porównaniu z otwieranym na kopa wcześniejszym paździerzem. Panowie montujący przekonywali, że solidne i nikt ich na pewno z kopa nie otworzy. Mieli rację. I to jak! Kilka tygodni temu tajemniczy nieznajomy, zwany w policyjnych kronikach skrótem NN (moim zdaniem powinno być NS – „nieznany sprawca” albo wzorem Tygryska z „Kubusia Puchatka” – ZS, jak „zamaskowany przestępca”, ale jest NN i trudno). A więc ten NN wymontował z naszych solidnych drzwi klamkę.

Do wstawienia nowej klamki konieczna była uchwała wspólnoty podpisana przez wszystkich właścicieli mieszkań i zaniesiona osobiście do MZN-u. Właściciele części mieszkań mieszkają gdzieś tam, w bliżej nieokreślonych miejscach, bo mieszkania wynajmują. Pani doktor z góry przyjeżdża już tylko raz w tygodniu, bo podobno się na emeryturę wybiera. Tak więc ja, nie mając czasu poszukiwać tych właścicieli i pilnować terminu otwarcia gabinetu pani doktor, musiałam się przystosować do nowych warunków. Nie było to takie trudne, bo przecież wciąż był zamek, a ja miałam do niego klucz! A drzwi, co wie przecież każde dziecko, otwiera się kluczem 😀

Otwierałam i ja. Do czasu… Do czasu, gdy inny (a może ten sam) NN postanowił dla utrudnienia wymontować z naszych drzwi także zamek. To już – przyznaję – była zagwozdka. Dwa dni chodziłam na parking naokoło, przez Rynek. Aż tu nagle dnia trzeciego wypatrzyłam w przedpokoju w takim koszyczku, gdzie trzymam korki – na wypadek gdyby się spaliły, świeczki – na wypadek, gdyby spaliły się korki, zapałki – żeby te świeczki zapalić, latarkę – na wypadek, gdyby jak te korki się spalą, było już ciemno i trzeba było szukać zapałek i świeczek (bo nie wiadomo, czy korki zadziałają), wypatrzyłam tam… KLAMKĘ! Nie mam pojęcia, skąd się tam właśnie wzięła, ale podała mi pomocną dłoń. Chwyciłam ją więc i z radością zapakowałam do mojej coraz cięższej torebki. I już nie muszę chodzić na parking naokoło. I tak oto tworzy się zawartość damskiego torebkowego Google’a 😉

PS I co, panie NN? Chcesz jeszcze coś zrobić z naszymi drzwiami? Proszę bardzo! Dam sobie radę. Mój dom to mój ZAMEK! I żaden NN nie utrudni mi w nim życia bardziej niż sama sobie utrudniam 😉