ZA MŁODZI NA STAROŚĆ

Strasznie mnie kusi, żeby zrobić użytek z paru informacji, które w ostatnich tygodniach dotarły do mnie z otoczenia nowej władzy (a właściwie już ex-otoczenia), a na które dziś ktoś wrzucił wisienkę, ale nie ulegnę tej pokusie. Po pierwsze, trzeba ćwiczyć silną wolę. Po drugie, dystans, jakiego nabrałam do całej tej coraz zabawniejszej historii Nikosia Dyzmy w spódnicy, coraz bardziej mi się podoba. Po trzecie, niech się wreszcie wypowiedzą inni, bo to, czego oni dowiadują się teraz, ja wiedziałam już dawno i nikt mi nie chciał wierzyć.

Dziś więc nie będzie krytyki pomysłów i planów świdnickiej nowej samorządowej fali. Niech sobie żyje w swoim iluzorycznym świecie wypełnionym przekonaniem o własnej samozajebistości tak długo, jak długo trzeba, by kolejni świdniczanie, żyjący w tym realnym świecie, dostrzegli to, co i ja oraz inni „wyklęci” znajdujący się na czarnej liście nowej władzy widzieliśmy już dawno. Jeszcze zanim, jak mi to dzisiaj powiedziano, podrzucono miastu to kukułcze jajo. Nie napiszę Wam też o tym, jak powoli, krok po kroku, jedna za drugą, wycofują się z otoczenia tejże władzy ludzie dotychczas ją wspierający, omamieni (czasem nie po raz pierwszy) jej pustozłotosłowiem. I nie powtórzę, jak zwykle, „a nie mówiłam” 😉

Dziś, w ramach ćwiczenia silnej woli i powiększania dystansu, będzie o… starości.

Obserwujecie czasem starszych ludzi? Ja tak. Przygarbionych, powolnych, zwykle zbyt ciepło ubranych, opóźniających przejazd samochodów na przejściach dla pieszych, sunących wolniutko chodnikiem, siedzących na ławkach, w oknach. Z tymi twarzami wyrzeźbionymi zmarszczkami wieloletnich doświadczeń i przeżyć. Z tymi oczami schowanymi dziś głębiej, ale które przecież są tymi samymi oczami, jakimi oglądają świat od urodzenia. Zwykle samotnych. Patrzycie na nich i co myślicie? „Jaki/jaka ja będę na starość?”, „Wolałbym/wolałabym nie żyć tak długo”, „Nie chciałbym/nie chciałabym być ciężarem dla innych”, „Nie chciałbym/nie chciałabym być samotna na starość”…

No to kolejne pytanie – dlaczego w takim razie każdy z Was jednocześnie marzy o długowieczności? Dlaczego denerwujecie się, że czas tak pędzi? Że tego nie zrobiliście czy tamtego? Powiem Wam. Bo sami nie wiemy, czego w życiu chcemy. Tak, my. Bo ja też tak często mam. Z jednej strony chciałabym żyć długo, jak najdłużej. Z drugiej – obserwując starość w takim wydaniu, jak opisałam wyżej, myślę sobie czasem: „nie chcę być na starość czyimś ciężarem” albo „jeśli mam być na starość samotna, jak ci ludzie, to wolę tego nie dożyć”.

Ale jest inna starość. Starość radosna i pogodna. Aktywna i pełna uroku. Starość, której każdy chciałby dożyć. To starość ludzi pełnych werwy, radości życia i nieustannego poszukiwania dziecka w sobie. Starość seniorów z uniwersytetów trzeciego wieku, tak aktywnych, że trudno im znaleźć lukę w napiętym grafiku, by pomóc dzieciom czy wnukom. Starość przyjaciółek maszerujących z kijkami nad świdnickim zalewem. Starość seniorów z Domu Dziennego Pobytu, którzy po 60-tce uczą się angielskiego. I starość Stanisława Kowalskiego. Najbardziej niesamowita.

Bo czy nie chcielibyście żyć 105 lat i zasłużyć na nieśmiertelność? W jesieni życia zapisać się złotymi zgłoskami nie tylko we własnej życiowej księdze, ale też w mediach w kraju i na świecie? Wejść do panteonu ludzi, którzy dokonali rzeczy niezwykłych, pokonali własne ograniczenia, przeżyli wiek i pół dekady, a formy mógłby im pozazdrościć niejeden dzisiejszy nastolatek? Nie chcielibyście przeżywszy setkę pobić rekord w biegu na sto metrów?  Wczoraj dziarski świdniczanin skończył wspomniane 105 lat. Pogodą ducha, aktywnością fizyczną, spokojnym, bezstresowym podejściem do życia, imponuje każdemu. I zaraża.

Tym więc, którzy denerwują się obserwacjami poczynań lokalnego samorządu, tym, którzy już zrozumieli i którzy dopiero zrozumieją, jak bardzo się mylili stawiając krzyżyk w tej konkretnej kratce, zalecam – wzorem pana Stanisława, za którym i ja podążam – trening i dystans. Pamiętajcie, że w duszy zawsze będziemy za młodzi na starość, więc pomóżmy swojemu ciału za nią nadążyć. A największym jego wrogiem jest stres. Dlatego trenujemy silną wolę i nabieramy dystansu. Jak Hawajczycy. Co ma być, to będzie. Aloha! 😉

Foto podkradłam od superfotografa Wiktora Bąkiewicza 😉 (www.wiktorfoto.pl)