KANDYDAT I KANDYDATKA

Kandydat i kandydatka w jednym stali domu.

Kandydat na górze, kandydatka na dole.

Kandydat spokojny, nie wadził nikomu,

Kandydatka najdziksze wyprawiała swawole…

 

Jak widać Fredro, mimo że pisał o Pawle i Gawle, a nie o jakichś tam kandydatach, miał też co nieco do powiedzenia w kwestii polityki ;) Ale oto mamy kandydata i kandydatkę, chociaż może bardziej elegansio będzie – kandydatkę i kandydata. Byli sobie, żyli w tej samej czasoprzestrzeni i każdy robił swoje. Z tą jednak zasadniczą różnicą, że kandydat robił swoje dla ludzi, a kandydatka robi swoje dla siebie (i choć mówi ludziom, że będzie bliżej nich, to jednak ci, którzy poznali ją naprawdę dobrze, a nie są już kluczowi dla realizacji własnych planów pani kandydatki, wiedzą, jak to wygląda naprawdę). Że kandydat pracował własną głową i rękoma, a o kandydatce jej byli współpracownicy mówią, że żadnej pracy się nie boi, byleby miała ją kim wykonywać. Że kandydat ma ogromne osiągnięcia samorządowe, a kandydatka pochwalić się może jedynie tym, że dawała „lekcję samorządu” samorządowcom z SLD, z którymi teraz przestaje i jest ich kandydatką. Ot, ironia losu. Ale nie pierwsza w życiu kandydatki, która z niejednego politycznego pieca już chleb jadła. I miejmy nadzieję, że ktoś to wreszcie pokaże, żeby wszyscy ci zauroczeni obrazem z Photoshopa wiedzieli, z kim mają do czynienia. Swoją drogą, bieda będzie, jak ta pani, nie daj Boże, wygra i spotka się ze swoimi plakatowymi wyborcami twarzą w twarz – echo może się roznieść tak szeroko, jak niedawno w przypadku Renee Zellweger, która po operacjach plastycznych jest nie do poznania ;)

Pani kandydatki życiorys przejrzałam ostatnio – ten oficjalny, na jej stronie. I wynika z niego, że przez 20 lat pracowała w mediach. Dobre. Ja pracowałam „zaledwie” lat 17. Ale w większości w trybie ciągłym, więc mogę uczciwie powiedzieć, że naprawdę tyle przepracowałam. A pani kandydatka? Yyyy, no cóż… Tu też, podobnie jak w polityce, było skakanie z kwiatka na kwiatek, kłócenie się, odchodzenie, zakładanie konkurencyjnych gazet, godzenie i powracanie. Wszystko zależne od aktualnych stosunków z lokalnym potentatem prasowym. Historię, którą na temat swojej pracy w mediach kreuje pani kandydatka, można przyrównać do gościa, który co jakiś czas wyjeżdża za granicę i twierdzi, że mieszka za granicą ;) No chyba, że pani kandydatka za pracę w mediach uznaje wieczorne telefony do rzeczonego potentata, po których naczelni stawali na dywaniku, ale chyba jej za to nikt nie płacił. Chociaż…;)

A teraz pan kandydat (żeby nie było, że aż tak się uwzięłam)… Mam wiele zastrzeżeń. Wiele można by w nim poprawić, zmienić… Szklane wrota to był wielbłąd. Kościół? Ja też jestem katoliczką. Ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? W mieście mieszkają też niekatolicy. Ale myślę, że kandydat sam już to wie. Jednak w przeciwieństwie do kandydatki – jest dobrym, szczerym człowiekiem. Nie działa z pobudek, o których coraz więcej osób, które poznają prawdziwą twarz kandydatki, może sporo powiedzieć. Ale nie będę tych pobudek nazywać po imieniu. Kandydat nie buduje sobie fasady, za którą stoi kolubryna gotowa wypalić w każdego, kto przeciwko niemu. Na zdjęciach jest sobą i nie udaje nikogo, kim nie jest. Nie poddaje się fotoszopkom. Jest prawdziwy.

Jeśli więc mam wybór między nieszczerością i szczerością, wyrachowaniem i prostolinijnością, udawaniem a byciem sobą, prawdziwością a totalną sztucznością, to… No jak to co? Stawiam na Murdzka :D

PS Qrczę, nie myślałam, że kiedykolwiek się tak zaangażuję, ale panią BMS, czy też BMX jak piszą niektórzy, znam jak zły szeląg. Albo jeszcze gorszy. Nie tylko zresztą ja…

PS 1 Aaa no i pani BMS naprawdę wygląda tak jak na tym zdjęciu powyżej, a nie tak, jak na plakacie wyborczym. Szczerość i prawda, w tym „prawda obrazu” to naprawdę wielka sztuka ;)