STRZAŁ… Z LIŚCIA

środa, 10 grudnia, 2014 0 2

Oto i mamy dobrą gospodynię w Świdnicy. Już w trzecim dniu urzędowania pani prezydent wybrała się na dworzec PKP Świdnica Miasto. Nikt by nawet o tym nie wiedział, bo zrobiła to zapewne in cognito (zapewne lustrując dworskie posiadłości), gdyby nie pewien mail, który światłowodem prosto z magistratu trafił kilka ulic dalej – do zarządzającej dworcem Bytomskiej Spółdzielni Socjalnej odział w Świdnicy…

A w mailu tym stoi tak:

„Pani Prezydent była dziś na dworcu i stwierdziła bałagan, stare, zeschnięte liście leżące od bardzo dawna itp…”

Uff, grubsza sprawa, jak widać 😉 Zestresowana magistrackim mailem Laura Klekocka, Ślązaczka, naturalizowana świdniczanka, prezeska owej spółdzielni, zdenerwowała się, że nie może dostarczyć na dworzec liści nowych, świeżych. – Nic nie poradza – bezradnie rozkłada ręce z filuternym błyskiem w oku. – Zima idzie, to i liście nie chcom rosnąć…

Laura odpisuje magistratowi, że właśnie te liście to już tylko stare zostały i że bardzo prosi o definicję, co to znaczy w tym przypadku „itp…”, bo nie zrozumiała dokładnie, co takiego jeszcze zauważyła nowa pani prezydent. Równie zestresowany magistrat prosi Laurę o złagodzenie wydźwięku maila. Laura łagodzi, tłumaczy, że to nie spółdzielnia dba o czystość dworca (dziwne, że pani prezydent tego nie wie). Ale cóż to zmienia?…

Sprawa jest przecież jasna. Laura Klekocka otwarcie, bez ogródek i bez najmniejszych zahamowań co do formy i treści udzieliła w wyborach poparcia Wojciechowi Murdzkowi. Pomna gorzkich kampanijnych słów obecnej prezydentki pod adresem prowadzonej przez nią spółdzielni, autorka ponad siedemdziesięciu powrotów na rynek pracy osób całkowicie z niego wykluczonych, prostolinijna i szczera kobieta, którą miasto za rządów Murdzka przyjęło z otwartymi rękami i pozwoliło działać oraz żyć (połowa rodziny już osiedliła się w Świdnicy), nie umiała i nie chciała postąpić inaczej, niż tak, jak dyktowało jej serce.

Jo się z tego miasta nigdzie nie rusza – mówi Laura. – Jo jest świdniczanka, tu się wychowują moje wnuki i tu chcą się przeprowadzić moi rodzice. Nie poddam się. Będę walczyć o słuszną sprawę.

A walka zapewne czeka ją i jej spółdzielców w lutym. Bo do tego czasu ma umowę na prowadzenie dworca…

ODPRAWA PREZYDENTA

piątek, 5 grudnia, 2014 0 7

Odwiedziłam dziś świdnicki magistrat. Jeśli nic nieprzewidzianego się nie wydarzy, zapewne moja noga postanie tam z przymusu dopiero gdzieś w roku 2016 – wówczas bowiem państwo każe mi zmienić dowód mój osobisty 😉

Ciekawe to było miejsce. Trochę inne niż zazwyczaj. Niby ogólnie trwała normalna, codzienna urzędnicza praca. Na parkingu było tak samo ciasno, jak zawsze. Z palarni wyszli kolejni urzędowi palacze. Pani w recepcji tak samo przyjaźnie odpowiedziała „dzień dobry”. W windzie spotkałam znajomego, który jak zwykle zdążał do swojego pokoju, by wykonać codzienne czynności. W biurze obsługi klienta panie jak zwykle, stukając pieczątkami, przyjmowały pisma, podania, wnioski itd.

W powietrzu jednak dała się wyczuć wszechobecna aura niepewności… Za jedną ścianą żegnał się z pracownikami jeden wiceprezydent, za inną – drugi odbierał dymisję, za jeszcze inną ktoś właśnie z mediów dowiedział się, że straci pracę i choć się tego spodziewał, to jednak klasy zupełnie nowej władzy zabrakło… Za kolejną – co niektórzy, dotąd nad wyraz wierni i lojalni, układali się, by na ciepłej urzędniczej posadce móc pozostać… A za następną – pomiędzy kolejnymi papierami do przejrzenia panie sprawdzały w sieci, kto może być ich szefem w najbliższym czasie…

Mimo że sama sobie w tym roku zafundowałam sporo zawodowego ryzyka, to jednak nie chciałabym być dziś w urzędniczej skórze. Niby co cztery lata polski system wyborczy funduje im zabawę w gorące krzesła, więc powinni być zahartowani, ale uśpiona przez dwanaście lat „pod tym samym szefem” zdolność szybkiego reagowania z pewnością robi swoje. Wielu z tych, z którymi rozmawiałam, mówi po prostu: „Poczekamy, zobaczymy, co się będzie działo”. W ich słowach brzmi nadzieja na to, że zachowają posady. Pewnie też łatwiej tak mówić, gdy ma się świadomość odprawy, dającej czas na poszukiwania nowego zajęcia. Wiem, bo taki sam komfort miałam dawno temu, gdy zwalniano mnie z Pafalu.

Dlatego dziwię się świdnickim mediom, które „robią temat” z odpraw prezydentów. Podczas cotygodniowej podsumowującej prasówki przeczytałam w części z nich teksty o sutych/solidnych (takich sformułowań użyto) odprawach, jakie otrzymają odchodzący świdniccy prezydenci. Z ciekawości przejrzałam także portale ościennych powiatów. I na temat odpraw nie znalazłam tam nic, a zmiany w samorządach na stanowiskach tamtejszych wójtów i burmistrzów, równie duże i spektakularne, także nastąpiły.

No bo cóż jest takiego nietypowego czy mogącego bulwersować w tym, że facet jeden z drugim, zatrudniony w normalnym stosunku pracy, dostaje odprawę, gdy się go zwalnia? Prezydenta zwalniają wyborcy nie wybierając go na następną kadencję. Należy się odprawa? Należy. On sam zwalnia zastępców, oszczędzając mało zapewne przyjemnego i komfortowego starcia z następczynią. Należy się odprawa? Należy. Odprawa należy się każdemu polskiemu pracownikowi, który zostaje zwolniony przez pracodawcę (poza oczywiście zwolnieniem dyscyplinarnym). Dlaczego więc nie miałaby się należeć prezydentom, burmistrzom, wójtom? Że pomnożona przez trzy miesiące wygląda „suto” czy „solidnie”? Cóż… Z tym prawem żaden dziennikarz nie dyskutowałby, gdyby to o niego chodziło. Prawda? 😉

Zdjęcie pochodzi ze strony www.um.swidnica.pl

FATALNE ZAUROCZENIE

poniedziałek, 1 grudnia, 2014 0 11

Ludzie, którzy głosowali na naszą nową, prawie że już nam panującą panią prezydent, która zapowiada, że od jutra (znaczy od dzisiaj, bo już właśnie północ wybiła) zmienia Świdnicę na lepsze, jeszcze tego nie wiedzą, ale właśnie padli ofiarą fatalnego zauroczenia.

Nie napiszę dziś wiele, bo rano czas do pracy, a ja – w przeciwieństwie do pani prezydent – dbam o to, żeby w pracy pojawić się wtedy, kiedy powinnam, a nie wtedy, kiedy się wyśpię czy załatwię inne sprawy. Ale może będę mile zaskoczona i pani prezydent będzie w pracy o 7.00 rano, a nie – tak jak to ma w zwyczaju od lat – nie wcześniej niż o 11.00. No ale… już nie musi knuć przeciwko nikomu i niczemu, bo osiągnęła swój wymarzony cel, jakim jest władza (jakakolwiek), więc faktycznie – zje śniadanie i dojedzie może na tę 7.00 do pracy. Daleko nie ma. Co ja mówię! Na pewno dojedzie. Kto by nie dojechał? Kto by w takiej sytuacji nie udawał, że jest lepszy niż jest? Zresztą w udawaniu pani prawie-że-już-prezydent ma wprawę, jak mało kto. Inaczej dzisiaj pisałabym tu gratulacje dla Wojciecha Murdzka, który nikogo nie udaje, co niestety, trochę go zgubiło.

Zarzucają mi niektórzy, że atakowałam panią dzisiejszą prezydent… Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że atak to w ogóle nie moja bajka. Że naprawdę trzeba się bardzo postarać, żeby mnie do tego zachęcić. Że naprawdę trzeba mi jak zaraza towarzyszyć od lat, próbując mnie wykorzystać do własnych celów, zaszkodzić mi, a wreszcie próbując mnie wysadzić ze stanowiska, a kiedy liczby mówiły na moją korzyść – za wszelką cenę starać się chociaż zdyskredytować mnie w oczach wydawcy. Bez skutku. Bo wreszcie odeszłam sama… A pani Słaniewska jest odpowiedzialna tylko za niewielki procent argumentów potrzebnych do podjęcia tej decyzji.

Teraz jest panią prezydent i wypada mi pogratulować. Gratuluję Ci, Beato, że w końcu się po paru trupach i setkach, tysiącach otumanionych ludzi, dopchałaś do tego, co Twój świat wprawia w ruch – do władzy. Nie udało się być redaktorem naczelnym żadnej gazety dłużej niż 2-3 lata. No to porządzisz sobie miastem 4 lata. Bo nie więcej :) Powodzenia! Popatrzymy sobie teraz my… na Twoje ręce :D

PS Kto oglądał film „Fatalne zauroczenie”, doskonale wie, jaki był cel Glenn Close, i jak film się skończył ;)

WÓJT SUPERMAN

piątek, 28 listopada, 2014 0 2

Wybudowałem, zadbałem, zrealizowałem, pozyskałem, przekazałem, spłaciłem, uczyniłem, rozbudowałem… Ten człowiek wszystko zrobił sam. Wójt Jerzy Guzik, który od dwóch kadencji rządzi Marcinowicami, to prawdziwy Superman!

Taki mi się „michałek” trafił jeszcze przed samą wyborczą ciszą ;) Dziś przypadkiem natknęłam się na stronę internetową KWW Jerzego Guzika, który w drugiej turze zmierzy się z szefem Gminnego Ośrodka Kultury Władysławem Gołębiowskim, i po raz kolejny w zetknięciu z postacią mojego ulubionego wójta doznałam szoku! Facet jest niesamowity! Po co mu Rada Gminy, po co zastępca, sekretarz, skarbnik, urzędnicy, skoro on… wszystko sam?

Sam remontował, sam budował i sam rozbudowywał. Jak to czytałam, to nieomalże widziałam gościa z wąsami i kielnią w ręce, który jest budowlanym omnibusem, i samą tylko tą kielnią dzierżoną w ręce niczym królewskie berło, zamienił gminę z drewnianej w murowaną. Byłam tak pełna podziwu, że postanowiłam podzielić się wrażeniami z paroma znajomymi. Oczywiście, śmiechu było przy tym co niemiara. Jednak zastygł on na moich ustach, gdy obejrzałam ten oto, podrzucony mi, film…

Gmina Marcinowice, jak wszyscy wiemy, mocno ucierpiała w ostatnich latach w wyniku powodzi i lokalnych podtopień. Wójt, jak przystało na dobrego gospodarza, „pozyskał” fundusze na usuwanie ich skutków „wyremontował” oraz „wybudował” drogi. Tyle że wiele z nich prowadzi… donikąd! Film, zrobiony w stylu Filipa Chajzera, na pewno nie miał na celu chwalenia pana wójta, ale i tak… komentarz chyba jest zbędny.

I KTO TU JEST PODSTĘPNĄ ŻMIJĄ?

niedziela, 23 listopada, 2014 0 0

Niektórzy ludzie są tacy głupi, że wszystko, co zamieszczają na Facebooku jest publiczne i każdy może z tego korzystać. Są podobni do tych, co to Endomondo im liczy bieg wokół domu i się tym chwalą na FB, bo nie mają pojęcia, że pewne opcje można włączyć lub wyłączyć.

 

Ale do rzeczy.

Dziś przypadkiem, idąc śladem komentarza jednego z moich znajomych, dowiedziałam się, że pani kandydatka SLD na prezydenta wyhodowała sobie w mojej osobie żmiję. Wow! A więc to prawda, że hodowlą takich zwierząt trudni się pani kandydatka. Porzucając ironię, zastanawiam się, czemu ktoś, kto to napisał, tak właśnie ocenił sytuację. Najwyraźniej pani kandydatka, podobnie jak ma to w zwyczaju, przedstawiła mu giętkim żmijowym językiem sobie tylko znaną wersję wydarzeń. Tyle że jak zwykle minęła się z prawdą…

A prawda jest taka, że pani kandydatka nie miała najmniejszej szansy wyhodować sobie jako żmii mnie nawet w brudzie za paznokciem, bo po rozpoczęciu współpracy z ówczesnym szefem pani kandydatki (a nie z nią) i po jednym obiedzie w Piaście z panią kandydatką zostałam rzucona na głęboką wodę (bo pani kandydatka nie lubiła za bardzo sama pracować). Podobnie dwa miesiące później – dostałam od tego samego szefa propozycję zastąpienia pani kandydatki na stanowisku redaktora naczelnego WŚ. Niestety, ta drzazga siedzi w oku tej pani (albo w czym innym) lata całe i wyjść nie może.

Byłam potem, w czasach, gdy znów zostałam przez panią kandydatkę chwilowo oczarowana, chętnie wykorzystywana przez nią jako niezadowolony pracownik, którego wyrazy niezadowolenia przekazywała wydawcy w rozlicznych, regularnych od lat rozmowach telefonicznych. Dzięki temu udało się jej doprowadzić do rozbratu wydawcy z ówczesną redaktorką. Trwały rozmowy o objęciu stanowiska przez panią kandydatkę i przyznam, że nawet ja sama tego chciałam. Będąc w okresie kolejnej fascynacji myślałam: „wow, fajnie, wreszcie ktoś sensowny” (to podobnie jak teraz większość omamionych przez nią wyborców). Ale nie dogadała się z wydawcą co do tego, co zwykle, czyli kasy, i ja zostałam (znów niechcący) p.o. redaktora naczelnego, a ona na otarcie łez dostała to samo stanowisko w gazecie w Wałbrzychu, która do dziś po jej rządach nie może podźwignąć się z kolan.

Byłam fajna, kiedy bezwiednie pomagałam wrócić na wymarzone stanowisko, ale natychmiast stałam się niefajna, kiedy to mnie zaproponowano jego objęcie. Od tamtej pory zaczął się sześcioletni okres pani kandydatki „w tle”. Raz nawet „WŚ” nie wyszły o czasie, bo pani kandydatka przekonała wydawcę, że Dni Papieskie to lepszy temat niż inny, chętnie czytany przez czytelników. Odwołanie mnie z wolnej niedzieli i późne zmiany spowodowały opóźnienie do drukarni, co oznaczało nieukazanie się gazety na czas.

Wcześniej pani kandydatka jako rzecznik SPiKŚ omamiła mnie drugi raz, mówiąc, że to, co robię pisząc w WŚ o gospodarce, to w ogóle nikt wcześniej nie robił tak świetnie i że ona tylko ze mną chce współpracować… I współpracowała. Nawet pisała do WŚ za kasę, gdy ja byłam redaktorem naczelnym. A więc kto tu kogo hodował? ;) Bo na pewno to ja dłużej naliczałam wynagrodzenie pani kandydatki, niż było odwrotnie. Ludzie są doprawdy naiwni.

Finałem kilkuletnich podchodów pani kandydatki do WŚ było buntowanie przeciwko mnie załogi w jubileuszowym roku 2012 (i to w czasie, gdy zaprosiłam ją jako jedną z VIP-ów do występowania w jubileuszowej sztuce), a następnie, rok później, napisanie do wydawcy listu otwartego o mojej potencjalnej nierzetelności i braku obiektywizmu (z desperacji jego fragmenty zamieściła nawet w komentarzach pod artykułem), bo… podobnie jak wszystkie inne media, pojechałam na spływ pontonowy w ramach organizowanej przez LOT konferencji prasowej. Dziwne, że inni wydawcy nie dostali takich listów pod adresem ich redaktorów naczelnych i pracowników… Czyżby pani kandydatka miała jakiś kompleks?

Cóż… jedyne, co po tym wyznaniu pozostaje, to pytanie… kto tu jest żmiją? Bo na pewno, nie ja :D

KANDYDAT I KANDYDATKA

środa, 19 listopada, 2014 0 0

Kandydat i kandydatka w jednym stali domu.

Kandydat na górze, kandydatka na dole.

Kandydat spokojny, nie wadził nikomu,

Kandydatka najdziksze wyprawiała swawole…

 

Jak widać Fredro, mimo że pisał o Pawle i Gawle, a nie o jakichś tam kandydatach, miał też co nieco do powiedzenia w kwestii polityki ;) Ale oto mamy kandydata i kandydatkę, chociaż może bardziej elegansio będzie – kandydatkę i kandydata. Byli sobie, żyli w tej samej czasoprzestrzeni i każdy robił swoje. Z tą jednak zasadniczą różnicą, że kandydat robił swoje dla ludzi, a kandydatka robi swoje dla siebie (i choć mówi ludziom, że będzie bliżej nich, to jednak ci, którzy poznali ją naprawdę dobrze, a nie są już kluczowi dla realizacji własnych planów pani kandydatki, wiedzą, jak to wygląda naprawdę). Że kandydat pracował własną głową i rękoma, a o kandydatce jej byli współpracownicy mówią, że żadnej pracy się nie boi, byleby miała ją kim wykonywać. Że kandydat ma ogromne osiągnięcia samorządowe, a kandydatka pochwalić się może jedynie tym, że dawała „lekcję samorządu” samorządowcom z SLD, z którymi teraz przestaje i jest ich kandydatką. Ot, ironia losu. Ale nie pierwsza w życiu kandydatki, która z niejednego politycznego pieca już chleb jadła. I miejmy nadzieję, że ktoś to wreszcie pokaże, żeby wszyscy ci zauroczeni obrazem z Photoshopa wiedzieli, z kim mają do czynienia. Swoją drogą, bieda będzie, jak ta pani, nie daj Boże, wygra i spotka się ze swoimi plakatowymi wyborcami twarzą w twarz – echo może się roznieść tak szeroko, jak niedawno w przypadku Renee Zellweger, która po operacjach plastycznych jest nie do poznania ;)

Pani kandydatki życiorys przejrzałam ostatnio – ten oficjalny, na jej stronie. I wynika z niego, że przez 20 lat pracowała w mediach. Dobre. Ja pracowałam „zaledwie” lat 17. Ale w większości w trybie ciągłym, więc mogę uczciwie powiedzieć, że naprawdę tyle przepracowałam. A pani kandydatka? Yyyy, no cóż… Tu też, podobnie jak w polityce, było skakanie z kwiatka na kwiatek, kłócenie się, odchodzenie, zakładanie konkurencyjnych gazet, godzenie i powracanie. Wszystko zależne od aktualnych stosunków z lokalnym potentatem prasowym. Historię, którą na temat swojej pracy w mediach kreuje pani kandydatka, można przyrównać do gościa, który co jakiś czas wyjeżdża za granicę i twierdzi, że mieszka za granicą ;) No chyba, że pani kandydatka za pracę w mediach uznaje wieczorne telefony do rzeczonego potentata, po których naczelni stawali na dywaniku, ale chyba jej za to nikt nie płacił. Chociaż…;)

A teraz pan kandydat (żeby nie było, że aż tak się uwzięłam)… Mam wiele zastrzeżeń. Wiele można by w nim poprawić, zmienić… Szklane wrota to był wielbłąd. Kościół? Ja też jestem katoliczką. Ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? W mieście mieszkają też niekatolicy. Ale myślę, że kandydat sam już to wie. Jednak w przeciwieństwie do kandydatki – jest dobrym, szczerym człowiekiem. Nie działa z pobudek, o których coraz więcej osób, które poznają prawdziwą twarz kandydatki, może sporo powiedzieć. Ale nie będę tych pobudek nazywać po imieniu. Kandydat nie buduje sobie fasady, za którą stoi kolubryna gotowa wypalić w każdego, kto przeciwko niemu. Na zdjęciach jest sobą i nie udaje nikogo, kim nie jest. Nie poddaje się fotoszopkom. Jest prawdziwy.

Jeśli więc mam wybór między nieszczerością i szczerością, wyrachowaniem i prostolinijnością, udawaniem a byciem sobą, prawdziwością a totalną sztucznością, to… No jak to co? Stawiam na Murdzka :D

PS Qrczę, nie myślałam, że kiedykolwiek się tak zaangażuję, ale panią BMS, czy też BMX jak piszą niektórzy, znam jak zły szeląg. Albo jeszcze gorszy. Nie tylko zresztą ja…

PS 1 Aaa no i pani BMS naprawdę wygląda tak jak na tym zdjęciu powyżej, a nie tak, jak na plakacie wyborczym. Szczerość i prawda, w tym „prawda obrazu” to naprawdę wielka sztuka ;)

Typowanie kandydatów

czwartek, 6 listopada, 2014 0 0

Dzisiaj w całkiem spoko reklamówce wiszącej na mojej klamce znalazłam list od jednej z kandydatek do Rady Powiatu. Dzięki za reklamówkę! Przyda się na pewno 🙂 I tak patrząc na ten w kiepskiej jakości wydrukowany list pomyślałam, że ci ludzie to muszą mieć teraz nieciekawy czas…

Z jednej strony – fajnie, bo podejmują nowe wyzwania, zmieniają siebie samych, czasem nawet wbrew sobie. Z drugiej – słabo, bo nikt z nich nie ma pojęcia, jaki będzie finał tej zabawy. Choć… coraz częściej słychać typowanie. Kto ma szansę, kto nie ma? Czy w wyborach prezydenta Świdnicy będzie druga tura, czy nie? A jeśli tak, to Murdzek i kto? Moskal-Słaniewska? Synowska?

Dzisiaj odbyłam ciekawą rozmowę z samorządowcem, który w tych wyborach podjął ryzyko i poza szeregami swojego ugrupowania utworzył własny komitet wyborczy. Rozmawialiśmy m.in. o wyborach na prezydenta. I usłyszałam ciekawe spostrzeżenia, które mój rozmówca wynosił z rozmów z ludźmi – zwykłymi świdniczanami. Synowska? Przecież oni ją zjedzą, stłamszą. Jacy oni? Ci, z którymi się układa. Moskal-Słaniewska? No jak można głosować na kogoś, kto startuje w wyborach z żądzy – władzy, prestiżu i czego tam jeszcze? Nie jest przecież tajemnicą, że chodziła od partii do partii, żeby w poprzedniej kadencji wystawili ją w wyborach na radną. Że aby zostać kandydatką na prezydenta, wysterowała najsprawniejszego i najbardziej merytorycznego polityka świdnickiej SLD Janusza Soleckiego. Garstecki? Boimy się chłopa. Paluszek? Świdnickie Forum Rozwoju zaczynało fajnie, a teraz coraz częściej prześwituje w ich działalności megalomania. Natanek i Kozłowski – czyste tło.

No i Murdzek. Facet, który rządzi miastem od 12 lat. Część rozmówców mojego rozmówcy mówiła, że przychodzi moment „zmęczenia materiału”, czas na zmiany, na coś nowego, świeżego, ale jeszcze się wahają. Część – że to supergość, że Świdnica się rozwija pod jego rządami, kwitnie, że jest o niej głośno. Część – że lepiej zagłosować na coś znanego, na mniejsze zło, czyli na Murdzka. A jeszcze inni – że „każdy, tylko nie Murdzek”.

Która „część” zwycięży ostatecznie? Zobaczymy 16 listopada, a raczej pod jego koniec, bo ja też jestem zwolenniczką teorii, że będzie druga tura. Zresztą dlaczego miałaby nie być, skoro od dwóch kadencji jest? Pewne jest, że jest to najciekawsza kampania wyborcza, jaką obserwowałam i będą to zapewne najciekawsze wybory samorządowe, jakie obserwowałam. Cieszę się, że działam poza mediami, bo z obserwacji byłyby wówczas nici 😉

I na koniec kolejna obserwacja. Kiedy myślę, jak Świdnica wyglądała, gdy po studiach zaczynałam tu pracę, to widzę, jak wiele do dziś zrobiono. A co ciekawe, najwięcej zrobiono właśnie w czasie rządów Wojciecha Murdzka i Wspólnoty Samorządowej, czyli przez dwanaście ostatnich lat mojego życia tutaj. Zapewne Świdnica mogłaby być jeszcze fajniejsza. I ja też mam apetyt na więcej. Ale – to tak jak w moim życiu zawodowym – wieloletnich zaniechań nie da się naprawić w jeden dzień. Gnuśniałam w jednym miejscu przez kilkanaście lat. A teraz wreszcie się odkurzam i łapię oddech. Tak samo jest też z miastem – trzeba czasu, żeby wyszło z nawet kilkudziesięcioletnich zaniedbań. Ale wychodzi.

I na koniec puenta. Jeden z radnych opozycyjnych powiedział mi jakiś czas temu, że gdyby wygrał wybory w swoim okręgu, dogadywałby się z Murdzkiem, bo facet robi fajne rzeczy, ale skoro było się w opozycji, to z automatu trzeba je było krytykować (niech Pan wygra, proszę Pana – zawsze na Pana głosowałam, ale teraz jest Pan poza moim okręgiem).

I jeszcze jedna puenta. Jak i dla większości, także dla mnie, jest troje liczących się kandydatów: Murdzek, Moskal-Słaniewska i Synowska. Synowską znam słabo, ale wiem, że to fajna kobieta, tyle że – nie tylko moim zdaniem – zbyt podatna na wpływy (Słaniewska zjadłaby ją w kaszy czy w innej tłustej golonce). Moskal-Słaniewska – znam dobrze jako człowieka (początkowo nawet byłam zafascynowana, jak wielu, ale klapki szybko spadły mi z oczu) i dlatego nie zagłosowałabym nigdy. I Murdzek – znam średnio, wielokrotnie krytykowałam jego działania, nadal mam wiele zastrzeżeń, ale wyjątkowo w tym roku naprawdę mu bardzo mocno kibicuję. Dlaczego? Dla Świdnicy.

Fotkę sobie pożyczyłam od Wojtka Lewandowskiego 🙂

Mandat za jeden uśmiech :D

wtorek, 2 września, 2014 0 0

Nachodzi Was czasem iluminacja? Wiecie, takie nagłe olśnienie, gdy jedziecie samochodem, stoicie na przejściu dla pieszych albo nudzicie się w kolejce do kasy? Taka myśl, którą niby sobie uświadamialiście, ale nagle, w tym momencie, spłynęła na Was z całą swoją mocą jak jakieś objawienie? Ja tak dzisiaj miałam – nie po raz pierwszy w życiu. A to za sprawą jednego zdjęcia i jednej okładki…

Powiem zaraz, co to za zdjęcie, ale nie powiem, co to za okładka, bo zaraz kolubryny stojące gdzieś w miejskim garażu ruszą na mnie jak na jasnogórskie pola. Szkoda życia i czasu na walkę z nimi. Ale powiem, że iluminacja dotyczyła uśmiechu, polityków i wyborów.

Są tacy, którzy szukając właściwego kandydata czytają artykuły, wywiady itd. Są tacy, którzy zagłębiają się w treść ulotek. Są tacy, którzy podążają na spotkania. Chcąc poznać kandydata, wybierają sposoby formalne, ogólnodostępne. A przecież wystarczy jeden uśmiech 🙂

Uśmiech może powiedzieć o człowieku czasem więcej niż gest czy mowa ciała. Jego szczerość widać gołym okiem, podobnie jak sztuczność. Możesz nawijać do ludzi, co chcesz, możesz im obiecywać krainę mlekiem i miodem płynącą i odnieść sukces. Ale spróbuj się do ludzi uśmiechnąć – całym sobą, szczerze z głębi duszy.Tylko jeśli będziesz naprawdę szczery, odniesiesz sukces.

Ja dziś – patrząc na to zdjęcie (jest ilustracją, więc łatwo się domyślicie) i okładkę jednego z lokalnych tygodników oraz parę innych zdjęć lokalnych polityków zrozumiałam, jak wielkie uśmiech ma znaczenie. Ludzie, którzy nie potrafią się uśmiechać czy śmiać, tak szczerze, z głębi serca, to ludzie, którym po prostu i najzwyczajniej w świecie nie należy ufać. I tyle na ten temat 🙂

A więc… moi drodzy przyszli wyborcy. W tych i w kolejnych wyborach. W dupie miejcie programy i obietnice. Mało kto jest w stanie je zrealizować i dotrzymać, choć z różnych przyczyn. Zażądajcie od kandydatów uśmiechu. Jeśli nie potrafią – nie głosujcie. Jeśli opowiecie im dowcip, a oni się nie zaśmieją – nie głosujcie. Jeśli puścicie im skecz, a oni nie zarechoczą – nie głosujcie.

Mandat za jeden szczery uśmiech – oto moje motto nadchodzącej kampanii wyborczej 😀

Kandydatom – wstęp wzbroniony!

sobota, 24 maja, 2014 0 0

Dziś rano, gdy otworzyłam lodówkę, po raz pierwszy od dawna była w niej tylko żywność i lakier do paznokci, bo podobno lepiej się trzyma, kiedy się go schłodzi. Nie wyskoczył na mnie stamtąd żaden kandydat, a i w telewizji jakoś się tak dziwnie normalnie zrobiło.

Jadąc rano moje kilometry na rowerku i oglądając TVN24 nie oglądałam w przerwach reklam wyborczych i nie słuchałam polityka, który przeszedł z jednej strony na drugą, a potem znalazł jeszcze trzecią i wciąż uważa, że jest wiarygodny. A gdy dziś pójdę na piwo, to mogę mieć pewność, że w ogródku nie dopadnie mnie kandydat jeden z drugim wciskając mi ulotkę.

Właśnie. Czy kampania wyborcza oznacza, że można w kawiarni przerwać komuś intymną rozmowę z przyjaciółką albo ciekawą konwersację ze znajomymi? Czy można zaczepiać ludzi, którzy w swoich własnych sprawach idą sobie ulicą i nie mają ochoty, żeby ktoś ich zatrzymywał, zaczepiał czy z nimi rozmawiał? I jakim prawem właściwie kandydaci to robią? Jeśli organizują wiece i ludzie na nie przychodzą – okej: wasz wiec, wasze małpy. Ale na ulicy? Kiedy idę sobie sama ze swoimi myślami i nawet telefon odbieram tylko jeśli chcę? Albo w kawiarni, restauracji, pubie, piwnym ogródku? Ludzie przychodzą tam przecież na prywatne spotkania i nikt nie ma prawa im tego czasu zakłócać.

Dlatego postuluję przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi, aby wszystkie lokale gastronomiczne wystawiły tabliczki: „Kandydatom w wyborach – wstęp wzbroniony!” Nie, nie tylko z ulotkami – całkiem! No entry! Betreten verboten! Défense d’entrer! Zona restringida! Bo kto zagwarantuje, że nie zaczepią tego czy owego bogu ducha winnego człowieczka i nie wcisną mu wyborczej ulotki? Kto da gwarancję, że moich plotek z przyjaciółką nie zakłóci zbyt głośna wyborcza rozmowa przy stoliku obok? Po wyborach – niech wracają. Ale na ten czas – niech szukają innych sposobów dotarcia do ludzi.

Ja zapewne pójdę głosować. Ale zagłosuję na osobę, która nie wyskakiwała mi z lodówki każdego dnia, która swoją pracą udowodniła, że wie, po co jest w Parlamencie Europejskim, która śmiga na językach jak poliglota, więc mam pewność, że dotrze tam, gdzie trzeba „w sprawie polskiej” bez konieczności angażowania tłumacza, i która prowadziła dyskretną, spokojną kampanię. I co najważniejsze – obecna była publicznie przez cały czas, bo uczciwie w PE pracowała, a nie – jak większość – wyskoczyła na trasie jak Filip z konopi i na ostatniej prostej ganiała się z innymi na oślep, jak w chowanego berka. I nie ma tu dla mnie znaczenia polityczna opcja. Jak zawsze, głosuję na człowieka.

Jak polityka mistrza w ringu znokautowała

wtorek, 13 maja, 2014 0 0

Dorota Wellman: – Co w Europarlamencie zrobisz dla kobiet?

Tomasz Adamek: – Stawiam na przemysł.

Dorota Wellman: – Przemysł, kościół, kościół, przemysł… Ale co dla kobiet zrobisz?

Tomasz Adamek: – Mój program jest jasny: będę bronił przemysłu, będę bronił Boga i będę bronił rodziny.

RATUNKU! Tomasz Adamek znokautował mnie dziś kilkakrotnie. I choć tak naprawdę to on został znokautowany przez Dorotę Wellman i Marcina Prokopa w „Dzień dobry TVN”, to jednak ja jako widz leżałam na deskach wielokrotnie. Znokautowana, ogłuszona i próbująca bezskutecznie wstać przed ostatecznym ciosem.

Kiedy mój tata, któremu lubiłam towarzyszyć, gdy oglądał wydarzenia sportowe, bo zawsze mi – jak komentator – tłumaczył, co się dzieje, oglądał boks, nie mogłam, mimo jego komentarzy, zrozumieć, czemu jeden facet (wtedy jeszcze kobiet bijących się w TV nie pokazywali) tłucze drugiego do krwi, a ludzie biją mu brawa. Byłam też pewna, że jak się tyle razy po łbie dostanie, to nie ma szans, żeby się w nim klepki nie poprzestawiały. Dziś mam tę pewność w stu procentach.

Adamek nigdy nie należał do mistrzów elokwencji. Słuchanie jego wypowiedzi w mediach było dla mnie jak słuchanie skrzypienia kredy na szkolnej tablicy. Męczyłam się potwornie próbując zrozumieć sens i czekając, aż skończy. Dziś było jeszcze gorzej. Dziś czułam się jakbym słuchała człowieka, który przeszedł nieodwracalne pranie (nomen omen) mózgu. Człowieka, którego inny człowiek sprał tak porządnie, że stracił wszelkie instynkty, na czele z instynktem samozachowawczym.

Miny Wellman i Prokopa, ich nieustająca konsternacja i zażenowanie, a momentami wręcz zniecierpliwienie podczas rozmowy z Adamkiem mówią wiele. Sama się niecierpliwiłam – kiedy się to skończy, kiedy facet powie coś, co doprowadzi do wybuchu, kiedy wyprowadzi jakiegoś lewego czy prawego sierpowego, wreszcie kiedy zada cios… Ale nie doczekałam się. Ciągle tylko garda, garda, garda. Na koniec leżał na deskach, zapewne myśląc o tym, że broni Boga i kościoła.

Zapytany przez Prokopa o to, czy nie boi się, że zostanie marionetką w rękach polityków, zaprzeczył. A przecież już nią jest! Bo po co komitetom wyborczym tzw. twarze? Adamek nie ma pojęcia, czym zajmuje się Parlament Europejski, jeśli opowiada, że będzie bronił przemysłu, Boga i rodziny. Tak jak nie mieli pojęcia o podstawach Otylia Jędrzejczak i Maciej Żurawski, którzy w rozmowie z dziennikarzem TVN w którymś momencie już nawet nie kryli niewiedzy. Tak jak nie wiedzą nic na ten temat inni, którzy na listach znajdują się po to, by „zbierać głosy”? Bo to chyba jasne, że są tam tylko po to. I chyba nikt nie ma co do tego wątpliwości, chociaż…

…dzisiaj, gdy oglądałam rozmowę z Adamkiem, ja zaczęłam mieć.  Bo wygląda na to, że porządne (s)pranie mózgu może tak poprzestawiać klepki, że i chłop uwierzy, że będzie z niego król. A wiara potrafi czynić cuda…

A więc może Adamek „ocali” polski przemysł? Może zasiadając w Europarlamencie uratuje Boga? Może zrobi jeszcze wiele dobrego, jeśli do tego gremium się dostanie. Pewne (i smutne) jest jedno – nie ocali siebie. Już nigdy nie będzie tym samym Tomaszem Adamkiem, którego z trudem słuchałam, ale słuchałam, bo był „miszczem”. Teraz jest już tylko maszynką do zbierania głosów 😉 I aż przykro pomyśleć, że ten ruch to będzie nokaut…