Prusakolep czy Atari, czyli kandydacie, Twój wyborca nie jest głupi

Patrząc na to, jak lokalni kandydaci do tych i owych politycznych gremiów zabierają się za swoje kampanie wyborcze, widząc tę powtarzalność, przewidywalność, sztampowość, często także bylejakość, czuję smutek. A nawet jest mi przykro… Dlaczego?

Bo mają mnie jako wyborcę za głupka! Ale to jeszcze pół biedy, że mnie, bo ja jestem tzw. wyborcą świadomym, który potrafi oddzielić ziarno od plew, który potrafi czytać programy i zauważyć fałszywe ruchy kandydatów i wybierze świadomie. Gorzej – że za głupków mają tych, którzy tego nie potrafią, którzy idą głosować za impulsem albo dlatego, że „tak trzeba”. Bo to jawne lekceważenie własnego elektoratu.

A jak się ono objawia? Cóż objawy (czyt. metody na wyborcę) są różne (kolejność dowolna)…

Na ducha

Z reklam wyborczych, tych wiszących, jak banery czy billboardy albo plakaty, politycy w swych gigantycznie powiększonych gabarytach straszą nas. Wiem, że często schemat, kolorystykę itd. narzuca partia, ale czy to znaczy, że jak wyjeżdżam z parkingu jednego ze świdnickich supermarketów, to muszę zawsze podskoczyć ze strachu przed źle wyretuszowanym w Photoshopie zdjęciem jednej z kandydatek?

Na myśliwego

Umieszczanie reklam w tak dziwnych miejscach, że mam obawy, czy za chwilę idąc po jogurt nie wyskoczą na mnie z otwartej lodówki. Jedna z lokalnych kandydatek – dla pewności, że „wisi wszędzie”, umieszcza na swoim profilu na Facebooku (a właściwie pewnie jej sztab) słitfocie wszystkich wywieszonych banerów i billboardów. Na płocie takim, na płocie siakim, na tym czy innym walącym się budynku. Swoją drogą, te płotowo-ruinowe reklamy są doprawdy żenujące – bo reklama to czy już antyreklama mówiąca o tym, że kandydata nie stać na porządne miejsce i jakość?

Na listonosza

Otwieracie skrzynkę pocztową i wysypują się ulotki, z których tylko czekać jak wyskoczą i będą jak osioł ze „Shreka” podskakiwać i odważnie krzyczeć: „Ja wiem, ja, ja, wybierz mnie, mnie wybierz!” (Choć niektórzy wyglądają na zdjęciach raczej jak tenże sam osioł mówiący: „Niech mnie ktoś przytuli”).

Na (znaną) twarz

Wieszanie się na szyjach znanych twarzy ze swoich partii i dreptanie z nimi po mieście w celu pokazania wielkiej zażyłości, która najczęściej rozpoczęła się kilkanaście minut wcześniej, gdy owa znana twarz pojawiła się w danym mieście. Największym hitem w tej kategorii była wizyta Grzegorza Schetyny, który cztery lata temu, w ramach wsparcia świdnickich kandydatów PO w wyborach samorządowych, spędził w mieście 9 minut!

Na media

To moja „ulubiona” metoda, zresztą powiązana z tą „twarzową”. Organizuje się konferencję prasową z byle powodu (hitem tegorocznym był powrót jednego z radnych i zapewne przyszłych kandydatów z Majdanu i dzielenie się wrażeniami), zaprasza media, które zwykle przychodzą (oby rosła liczba tych, które zlewają takie zaproszenia) i udostępnianie zamieszczanych na portalach relacji, a zarazem korzystanie za darmo z wypracowanego przez media kanału dotarcia do potencjalnego wyborcy.

Na żebraka

(Mogłabym ją też nazwać „Na Świadka Jehowy”, ale znam kilku i szanuję, więc nie zrobię tego) Metoda ta polega po prostu na łażeniu od drzwi do drzwi, pukaniu, przedstawianiu się, zostawianiu ulotek, wizytówek i proszeniu „o poparcie”. Słyszałam o takim jednym świdnickim polityku, co onegdaj z krzyżem od drzwi do drzwi pukał. Jest też inny odłam tej metody (opatentowany przez najdłuższego stażem świdnickiego radnego), który objawia się łażeniem od przystanku do przystanku i jeżdżeniem autobusami.

Na stronę internetową

Większość polityków startując zakłada stronę internetową. Bo – pewnie im tak podpowiadają – internet to podstawa. Jasne, że podstawa – tyle że ta podstawa powinna istnieć od dawna, być stale aktualizowana i mieć stałych oraz przybywających czytelników. A aktualizacja to akurat najsłabsza strona większości polityków. Robią stronę i ją… mają. Pytanie – po co?

Na Facebooka

To najnowsza metoda, przez większość polityków opanowana na poziomie przedszkolnym, tzn. umieją się przedstawić, powiedzieć, ile mają lat, gdzie mieszkają i czym się zajmują… Aha, no i jeszcze zamieszczać słitfocie… Rzadko który z nich potrafi zrobić coś więcej, co pomaga w promocji. Ale nie jestem od podpowiadania. Wystarczy mi, że moja tablica jest spamowana nieumiejętnie dozowanymi postami zamieszczanymi polityków i polityczek. Pewnie mogłabym ich wyłączyć z grona znajomych, ale… jeszcze nie jestem do tego gotowa. Wszystko jednak jest na dobrej drodze 😉

PODSUMOWANIE

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=gTe8To0GV4Y[/embedyt]

Tutaj to chyba tylko mi przychodzi do głowy prośba: zaskoczcie mnie, Panie i Panowie politycy! Zaskoczcie nas, wyborców! Zrozumcie wreszcie, że gdyby reklama Prusakolepu (z nośnym hasłem „do nabycia na terenie całego kraju”) przynosiła wyniki, to nadal leciałaby w paśmie reklamowym każdego kanału, a gdyby chłop z kozą w reklamie Atari nadal budził wiarygodność, to być może Atari byłoby dziś większym potentatem niż Apple 😉 Słowem, Panie i Panowie, wyjdźcie z zaścianka. Także świdniczanie to już Europejczycy. Może jeszcze nie wszyscy, ale coraz nas więcej…

Hey, Jude, make it BETTER!

Nie ma takiej rzeczy wywołującej pozytywne emocje, która byłaby za droga, zwłaszcza kiedy płatnika na nią stać. Stać Cię na drogą wycieczkę, o której marzyłeś całe życie? Leć! Stać Cię na samochód, który jest spełnieniem Twoich marzeń? Kupuj! Stać Cię wreszcie na obiad w wypasionej restauracji, na który nigdy nie było Cię stać? Idź, jedz, pij, ciesz się życiem. A jeśli stać Cię na zamówienie spotu z okazji 10-lecia wejścia Polski do UE, który kosztuje ponad 750 tysięcy? Zamawiaj!

Irytuje mnie dyskusja na temat tego spotu. Potrzebny, niepotrzebny? Drogi, niedrogi? Sam spot kosztował 750 tysięcy złotych. Pozostałe 90 procent to koszty jego emisji w mediach. Ale czym byłby bez tych emisji? Filmikiem, który Ministerstwo Infrastruktury zrobiło sobie do archiwum i może jeszcze na stronę internetową. Może obejrzy go parę tysięcy internautów. A może nie?… Niestety, już nawet w komunie wiedzieliśmy, że reklama jest dźwignią handlu, w tym przypadku – handlu pozytywnymi emocjami (szkoda, że Ministerstwo Infrastruktury umieściło ten film bez możliwości pełnego udostępniania, więc mogę zamieścić tylko nieaktywny link, bo jak szukałam aktywnych, to były to same parodie, niestety).

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=pTZuH-Az4cc[/embedyt]

Bo chyba tylko idiota nie uśmiechnął się choć raz z zadowolenia, jak bardzo odmieniła się Polska w ciągu ostatniego dziesięciolecia, jak zmieniło się nasze życie, jak wiele osiągnęliśmy jako naród. Na co dzień, tak jak przyzwyczailiśmy się do tego, że w Rynku znów jest wieża ratuszowa, a przecież jeszcze dwa lata temu jej nie było (!), przyzwyczajamy się do tego, co wokół nas. Jest lepiej? To dobrze. Ale chcemy jeszcze lepiej. Jest ładniej? Super. Ale chcemy jeszcze ładniej. Tymczasem tych 10 lat to naprawdę „10 lat świet(l)nych” – nawet patrząc obiektywnie nie ma co do tego najmniejszych wątpliwości. Daleko nam jeszcze do doskonałości. Ale do czego byśmy dążyli, gdybyśmy już ją osiągnęli? Zawsze przecież trzeba chcieć więcej, sięgać wyżej, podnosić jakość… Życia, bycia, czegokolwiek, co robimy. A jakość – kosztuje. Nie zawsze pieniądze. Ale zawsze – pracę, pomysł i maksymalne zaangażowanie.

No właśnie… Ale nie jestem pewna, czy wszyscy tak myślą. Niedawno miałam bowiem okazję obejrzeć inny spot. Także reklamowy. Także zrealizowany na zlecenie ekipy wywodzącej się z szeregów Platformy Obywatelskiej i… przeniosłam się o 10 lat świetlnych w czasie! WSTECZ – żeby nie było wątpliwości.

Był to spot lokalny, a nie ogólnopolski. Fakt. Ale młodzież z Naszej Świdnicy udowodniła, że nawet nastolatki potrafią zrobić coś, co zechce wyemitować TVN24 czy nawet BBC!

Dla zapominalskich przypominam:

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=GtsXhx_Asrw[/embedyt]

A więc – da się, prawda? A jeśli się da, to czemu ktokolwiek o zdrowych zmysłach akceptuje coś takiego?

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=zbUdUKsZW0Y[/embedyt]

Nie będę się rozwodzić nad jakością techniczną tej reklamy. Bo znam się na tym tylko trochę (choć i to mi wystarczy, by wiedzieć, że jest ona poniżej słabej). Ani nad jakością artystyczną – choć na tym po studiach znam się znacznie lepiej (to z kolei wystarczy mi, żeby wiedzieć, że od ideału dzielą ją – nomen omen – lata świetlne). Ani też nad jakością merytoryczną, bo to ocenią wyborcy, a – jak mówi stare porzekadło – każdy orze, jak może. Prawda jest jednak taka, że orać można za pomocą konia pługiem tradycyjnym albo ciągnikiem – pługiem nowoczesnym. Żaden rolnik mi nie powie, że nie ma różnicy 🙂 A jeśli nie wierzycie… obejrzycie sobie te dwa spoty. W dowolnej kolejności 😉

A jeśli się trochę wkurzyliście, tak jak ja, to… Na rozluźnienie…

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=eDdI7GhZSQA[/embedyt]

A na koniec cytat z powyższej piosenki:

Hey Jude, don’t make it BAD,
take a sad song and make it BETTER 🙂