Kandydatom – wstęp wzbroniony!

Dziś rano, gdy otworzyłam lodówkę, po raz pierwszy od dawna była w niej tylko żywność i lakier do paznokci, bo podobno lepiej się trzyma, kiedy się go schłodzi. Nie wyskoczył na mnie stamtąd żaden kandydat, a i w telewizji jakoś się tak dziwnie normalnie zrobiło.

Jadąc rano moje kilometry na rowerku i oglądając TVN24 nie oglądałam w przerwach reklam wyborczych i nie słuchałam polityka, który przeszedł z jednej strony na drugą, a potem znalazł jeszcze trzecią i wciąż uważa, że jest wiarygodny. A gdy dziś pójdę na piwo, to mogę mieć pewność, że w ogródku nie dopadnie mnie kandydat jeden z drugim wciskając mi ulotkę.

Właśnie. Czy kampania wyborcza oznacza, że można w kawiarni przerwać komuś intymną rozmowę z przyjaciółką albo ciekawą konwersację ze znajomymi? Czy można zaczepiać ludzi, którzy w swoich własnych sprawach idą sobie ulicą i nie mają ochoty, żeby ktoś ich zatrzymywał, zaczepiał czy z nimi rozmawiał? I jakim prawem właściwie kandydaci to robią? Jeśli organizują wiece i ludzie na nie przychodzą – okej: wasz wiec, wasze małpy. Ale na ulicy? Kiedy idę sobie sama ze swoimi myślami i nawet telefon odbieram tylko jeśli chcę? Albo w kawiarni, restauracji, pubie, piwnym ogródku? Ludzie przychodzą tam przecież na prywatne spotkania i nikt nie ma prawa im tego czasu zakłócać.

Dlatego postuluję przed nadchodzącymi wyborami samorządowymi, aby wszystkie lokale gastronomiczne wystawiły tabliczki: „Kandydatom w wyborach – wstęp wzbroniony!” Nie, nie tylko z ulotkami – całkiem! No entry! Betreten verboten! Défense d’entrer! Zona restringida! Bo kto zagwarantuje, że nie zaczepią tego czy owego bogu ducha winnego człowieczka i nie wcisną mu wyborczej ulotki? Kto da gwarancję, że moich plotek z przyjaciółką nie zakłóci zbyt głośna wyborcza rozmowa przy stoliku obok? Po wyborach – niech wracają. Ale na ten czas – niech szukają innych sposobów dotarcia do ludzi.

Ja zapewne pójdę głosować. Ale zagłosuję na osobę, która nie wyskakiwała mi z lodówki każdego dnia, która swoją pracą udowodniła, że wie, po co jest w Parlamencie Europejskim, która śmiga na językach jak poliglota, więc mam pewność, że dotrze tam, gdzie trzeba „w sprawie polskiej” bez konieczności angażowania tłumacza, i która prowadziła dyskretną, spokojną kampanię. I co najważniejsze – obecna była publicznie przez cały czas, bo uczciwie w PE pracowała, a nie – jak większość – wyskoczyła na trasie jak Filip z konopi i na ostatniej prostej ganiała się z innymi na oślep, jak w chowanego berka. I nie ma tu dla mnie znaczenia polityczna opcja. Jak zawsze, głosuję na człowieka.

Prusakolep czy Atari, czyli kandydacie, Twój wyborca nie jest głupi

Patrząc na to, jak lokalni kandydaci do tych i owych politycznych gremiów zabierają się za swoje kampanie wyborcze, widząc tę powtarzalność, przewidywalność, sztampowość, często także bylejakość, czuję smutek. A nawet jest mi przykro… Dlaczego?

Bo mają mnie jako wyborcę za głupka! Ale to jeszcze pół biedy, że mnie, bo ja jestem tzw. wyborcą świadomym, który potrafi oddzielić ziarno od plew, który potrafi czytać programy i zauważyć fałszywe ruchy kandydatów i wybierze świadomie. Gorzej – że za głupków mają tych, którzy tego nie potrafią, którzy idą głosować za impulsem albo dlatego, że „tak trzeba”. Bo to jawne lekceważenie własnego elektoratu.

A jak się ono objawia? Cóż objawy (czyt. metody na wyborcę) są różne (kolejność dowolna)…

Na ducha

Z reklam wyborczych, tych wiszących, jak banery czy billboardy albo plakaty, politycy w swych gigantycznie powiększonych gabarytach straszą nas. Wiem, że często schemat, kolorystykę itd. narzuca partia, ale czy to znaczy, że jak wyjeżdżam z parkingu jednego ze świdnickich supermarketów, to muszę zawsze podskoczyć ze strachu przed źle wyretuszowanym w Photoshopie zdjęciem jednej z kandydatek?

Na myśliwego

Umieszczanie reklam w tak dziwnych miejscach, że mam obawy, czy za chwilę idąc po jogurt nie wyskoczą na mnie z otwartej lodówki. Jedna z lokalnych kandydatek – dla pewności, że „wisi wszędzie”, umieszcza na swoim profilu na Facebooku (a właściwie pewnie jej sztab) słitfocie wszystkich wywieszonych banerów i billboardów. Na płocie takim, na płocie siakim, na tym czy innym walącym się budynku. Swoją drogą, te płotowo-ruinowe reklamy są doprawdy żenujące – bo reklama to czy już antyreklama mówiąca o tym, że kandydata nie stać na porządne miejsce i jakość?

Na listonosza

Otwieracie skrzynkę pocztową i wysypują się ulotki, z których tylko czekać jak wyskoczą i będą jak osioł ze „Shreka” podskakiwać i odważnie krzyczeć: „Ja wiem, ja, ja, wybierz mnie, mnie wybierz!” (Choć niektórzy wyglądają na zdjęciach raczej jak tenże sam osioł mówiący: „Niech mnie ktoś przytuli”).

Na (znaną) twarz

Wieszanie się na szyjach znanych twarzy ze swoich partii i dreptanie z nimi po mieście w celu pokazania wielkiej zażyłości, która najczęściej rozpoczęła się kilkanaście minut wcześniej, gdy owa znana twarz pojawiła się w danym mieście. Największym hitem w tej kategorii była wizyta Grzegorza Schetyny, który cztery lata temu, w ramach wsparcia świdnickich kandydatów PO w wyborach samorządowych, spędził w mieście 9 minut!

Na media

To moja „ulubiona” metoda, zresztą powiązana z tą „twarzową”. Organizuje się konferencję prasową z byle powodu (hitem tegorocznym był powrót jednego z radnych i zapewne przyszłych kandydatów z Majdanu i dzielenie się wrażeniami), zaprasza media, które zwykle przychodzą (oby rosła liczba tych, które zlewają takie zaproszenia) i udostępnianie zamieszczanych na portalach relacji, a zarazem korzystanie za darmo z wypracowanego przez media kanału dotarcia do potencjalnego wyborcy.

Na żebraka

(Mogłabym ją też nazwać „Na Świadka Jehowy”, ale znam kilku i szanuję, więc nie zrobię tego) Metoda ta polega po prostu na łażeniu od drzwi do drzwi, pukaniu, przedstawianiu się, zostawianiu ulotek, wizytówek i proszeniu „o poparcie”. Słyszałam o takim jednym świdnickim polityku, co onegdaj z krzyżem od drzwi do drzwi pukał. Jest też inny odłam tej metody (opatentowany przez najdłuższego stażem świdnickiego radnego), który objawia się łażeniem od przystanku do przystanku i jeżdżeniem autobusami.

Na stronę internetową

Większość polityków startując zakłada stronę internetową. Bo – pewnie im tak podpowiadają – internet to podstawa. Jasne, że podstawa – tyle że ta podstawa powinna istnieć od dawna, być stale aktualizowana i mieć stałych oraz przybywających czytelników. A aktualizacja to akurat najsłabsza strona większości polityków. Robią stronę i ją… mają. Pytanie – po co?

Na Facebooka

To najnowsza metoda, przez większość polityków opanowana na poziomie przedszkolnym, tzn. umieją się przedstawić, powiedzieć, ile mają lat, gdzie mieszkają i czym się zajmują… Aha, no i jeszcze zamieszczać słitfocie… Rzadko który z nich potrafi zrobić coś więcej, co pomaga w promocji. Ale nie jestem od podpowiadania. Wystarczy mi, że moja tablica jest spamowana nieumiejętnie dozowanymi postami zamieszczanymi polityków i polityczek. Pewnie mogłabym ich wyłączyć z grona znajomych, ale… jeszcze nie jestem do tego gotowa. Wszystko jednak jest na dobrej drodze 😉

PODSUMOWANIE

[embedyt]http://www.youtube.com/watch?v=gTe8To0GV4Y[/embedyt]

Tutaj to chyba tylko mi przychodzi do głowy prośba: zaskoczcie mnie, Panie i Panowie politycy! Zaskoczcie nas, wyborców! Zrozumcie wreszcie, że gdyby reklama Prusakolepu (z nośnym hasłem „do nabycia na terenie całego kraju”) przynosiła wyniki, to nadal leciałaby w paśmie reklamowym każdego kanału, a gdyby chłop z kozą w reklamie Atari nadal budził wiarygodność, to być może Atari byłoby dziś większym potentatem niż Apple 😉 Słowem, Panie i Panowie, wyjdźcie z zaścianka. Także świdniczanie to już Europejczycy. Może jeszcze nie wszyscy, ale coraz nas więcej…

Co ma wspólnego polityk i surykatka?

Nie ma to jak złapać dystans! Najlepiej taki dosłowny – gdzieś pojechać, oderwać się od codzienności i spojrzeć na sprawy z całkiem innej perspektywy. Pani z Torebką zabrała dziś swoją torebkę oraz dwie nastolatki do Safari ZOO u naszych południowych sąsiadów. Dziewczęta bawiły się dobrze. Pani z Torebką razem z nimi podglądała codzienne życie zwierząt, a siedząc w samochodzie i mierząc się nawzajem wzrokiem z siedzącym grzecznie i niewinnie jak kotek gepardem, zatrzymała w głowie pewną myśl…

Myśl ta ożyła, gdy Pani z Torebką powróciła do swojej codzienności i zajrzała wieczorem na lokalne portale internetowe, na których jej eks-koledzy po piórze relacjonowali świdnickie „obchody” (przepraszam za cudzysłów, ale inaczej nie mogłabym użyć tego słowa) 1 Maja – Święta Ludzi Pracy.

Co to za myśl? Otóż spoglądając w oczy geparda, skądinąd ślicznego kota, Pani z Torebką pomyślała: „Siedzisz tak grzecznie, ty bestio, a jeden mój niewłaściwy ruch i nawet to ogrodzenie nie byłoby dla Ciebie przeszkodą, by rozszarpać mnie na strzępy”. Wypisz-wymaluj – polityk 🙂 I – jak by nie patrzeć – rasowy, bo kto takiego geparda podrobi? 😀 Znam takich.

W swojej kilkunastoletniej pracy w mediach poznałam przedziwne typy ludzkie, a najdziwniejsze były typy polityczne. Niektórzy są jak ten gepard – siedzą naprzeciwko Ciebie w niewinnej pozie i patrzą Ci prosto w oczy. Ale zrób jakiś niewłaściwy gest, ruch, wydaj nieodpowiedni dźwięk, a nawet się nie obejrzysz, jak rzuci się na Ciebie z zamiarem wyrwania Ci wnętrzności. Inni są jak jadowita żmija. Siedzą cicho w trawie, a Ty nawet nie wiesz, że już Cię namierzyły i czekają tylko na chwilę Twojej nieuwagi. Szybki ruch i po Tobie. Jad błyskawicznie rozpływa się Twoich żyłach i dociera do każdej komórki ciała.

Są też i tacy jak surykatki – małe, urocze, słodkie zwierzaczki, oswojone przez ludzkość dzięki „Królowi Lwu”, animowanej megaprodukcji Walta Disney’a. Obserwując takiego słodziaka, chciałoby się go zabrać ze sobą do domu. Bo czy on mógłby kogoś skrzywdzić? Ale uwaga! Surykatki wpieprzają nawet małe kurczaki!

Antylopy, bawoły i inne parzystokopytne – niby niegroźne, roślinożerne, ale… mogą Ci uszkodzić auto albo i Ciebie, jeśli nie będziesz przestrzegał zasad i z niego wysiądziesz. Są i osły – jak wszędzie. Albo zebry – nigdy nie wiesz, czy jest czarna w białe paski, czy biała w czarne paski.

Taaak, polityka to niezłe zoo. Dlatego dziś, w dniu startu kampanii do Parlamentu Europejskiego, w dniu politycznych wieców lewicowców, w przeddzień kolejnych politycznych ruchów przedwyborczych… Spójrzmy na polityków z dystansem. Takim, jaki tworzy się między człowiekiem odwiedzającym ogród zoologiczny a zwierzętami w klatkach, za szybami, pleksami, kratami i innymi osłonami mającymi chronić przede wszystkim nas, odwiedzających. I obserwujmy ich. Uważnie i stale. Bo nigdy nie wiemy, z którym gatunkiem akurat mamy do czynienia 😉