CUD NIEPAMIĘCI

Rozmawiałam dzisiaj z Wadimem Tyszkiewiczem, prezydentem Nowej Soli. Startując w wyborach na czwartą już kadencję facet uzyskał 86 proc. poparcia! Nowa Sól po przełomie społeczno-gospodarczym prawie umarła. 40-procentowe bezrobocie po upadku przemysłowych gigantów było w latach 90. jednym z najwyższych w Polsce. Dziś zwłaszcza średnie przedsiębiorstwa z tego miasta to liderzy nie tylko polscy, ale i europejscy w swoich branżach. – W 2002 roku postawiłem na rozwój gospodarczy, to był priorytet i nadal jest – mówi prezydent Tyszkiewicz. – Mieszkańcy to „kupują”.

Kupują, ale właśnie… dlaczego? Przyznam, że rozmawiając z nim, z nostalgią myślałam o ostatnich 12 latach w Świdnicy. Dziś, z podwójnego dystansu, mogę to obiektywnie ocenić. To naprawdę był skok cywilizacyjny! Sama opisywałam go na łamach „WŚ”. Świdniczanie po przełomie byli w podobnej sytuacji. Upadły ŚFUP, Renifer, zrestrukturyzowany Pafal, kupione przez amerykański koncert Wagony Świdnica (obecnie największy pracodawca w mieście), nieuratowana, mimo zabiegów Wafapompu Świdnicka Fabryka Pomp… Długo by tak wymieniać. Tysiące świdniczan bez pracy. W 2002 roku w Świdnicy było ponad 6,3 tys. bezrobotnych. Obecnie to 2,5 tys. osób i jak mówią świdniccy przedsiębiorcy – to są te osoby, które naprawdę nie chcą pracować. Tadeusz Badura, który dziś swój Zakład Urządzeń Przemysłowych rozbudowuje chcąc zatrudnić 250 osób, twierdzi, że ma problemy ze znalezieniem ludzi do pracy. – Ten, kto chce pracować, znajdzie pracę – mówi. Potwierdza to Edward Szywała, założyciel i wieloletni prezes Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Kupców Świdnickich.

W ciągu ostatnich 12, a szczególnie 10 lat Świdnica zrobiła milowy krok wprzód. Nic dziwnego, że np. komendant hufca ZHP Piotr Pamuła zastanawia się, czemu świdniczanie wybrali „nieznane”, nie doceniając tego, co dla miasta zrobił Wojciech Murdzek i jego ekipa. I tu przypomina mi się jeden z moich felietonów w „WŚ”, w którym pisałam, że ludzie po prostu bardzo szybko przyzwyczajają się do tego, co dobre. Po bardzo krótkim czasie staje się to dla nich czymś naturalnym. Plac św. Małgorzaty? Był taki od zawsze. Plac przed katedrą – też. Rondo na Śląskiej – a kiedyś go nie było? Wyremontowana Zamenhofa? Ktoś jeszcze pamięta, że kiedyś tam nie było tylu pasów? Inne drogi, chodniki, mosty itd.? A nie były „zrobione” wcześniej? Wieża ratuszowa? A to nie było jej zawsze? Można by tak wymieniać w nieskończoność.

Za dobrze mieliśmy my, świdniczanie. Nasze 10-, 12-procentowe bezrobocie było niczym wobec 40-procentowego bezrobocia Nowej Soli. Po transformacji Świdnica nie była „spaloną ziemią”, jak potransformacyjną Nową Sól nazywa prezydent Tyszkiewicz. Najwyraźniej za mało i za krótko czuliśmy biedę, beznadzieję i bezsilność, by docenić dorobek 12 lat rządów Murdzka i Wspólnoty Samorządowej wraz z koalicjantami. I najważniejsze – dostaliśmy dużo i nie umieliśmy tego docenić. Wygrał „cud niepamięci”. Wygrała małostkowość, zawiść i zamiłowanie do zmian, jeśli tylko nie dotyczą nas bezpośrednio. Za dużo było w nas po prostu „chcenia więcej”. Czy to „więcej” dostaniemy? Ja śmiem wątpić. Ale obym się pozytywnie rozczarowała 🙂

Foto pochodzi z www.nowasol.pl

KANDYDAT I KANDYDATKA

Kandydat i kandydatka w jednym stali domu.

Kandydat na górze, kandydatka na dole.

Kandydat spokojny, nie wadził nikomu,

Kandydatka najdziksze wyprawiała swawole…

 

Jak widać Fredro, mimo że pisał o Pawle i Gawle, a nie o jakichś tam kandydatach, miał też co nieco do powiedzenia w kwestii polityki ;) Ale oto mamy kandydata i kandydatkę, chociaż może bardziej elegansio będzie – kandydatkę i kandydata. Byli sobie, żyli w tej samej czasoprzestrzeni i każdy robił swoje. Z tą jednak zasadniczą różnicą, że kandydat robił swoje dla ludzi, a kandydatka robi swoje dla siebie (i choć mówi ludziom, że będzie bliżej nich, to jednak ci, którzy poznali ją naprawdę dobrze, a nie są już kluczowi dla realizacji własnych planów pani kandydatki, wiedzą, jak to wygląda naprawdę). Że kandydat pracował własną głową i rękoma, a o kandydatce jej byli współpracownicy mówią, że żadnej pracy się nie boi, byleby miała ją kim wykonywać. Że kandydat ma ogromne osiągnięcia samorządowe, a kandydatka pochwalić się może jedynie tym, że dawała „lekcję samorządu” samorządowcom z SLD, z którymi teraz przestaje i jest ich kandydatką. Ot, ironia losu. Ale nie pierwsza w życiu kandydatki, która z niejednego politycznego pieca już chleb jadła. I miejmy nadzieję, że ktoś to wreszcie pokaże, żeby wszyscy ci zauroczeni obrazem z Photoshopa wiedzieli, z kim mają do czynienia. Swoją drogą, bieda będzie, jak ta pani, nie daj Boże, wygra i spotka się ze swoimi plakatowymi wyborcami twarzą w twarz – echo może się roznieść tak szeroko, jak niedawno w przypadku Renee Zellweger, która po operacjach plastycznych jest nie do poznania ;)

Pani kandydatki życiorys przejrzałam ostatnio – ten oficjalny, na jej stronie. I wynika z niego, że przez 20 lat pracowała w mediach. Dobre. Ja pracowałam „zaledwie” lat 17. Ale w większości w trybie ciągłym, więc mogę uczciwie powiedzieć, że naprawdę tyle przepracowałam. A pani kandydatka? Yyyy, no cóż… Tu też, podobnie jak w polityce, było skakanie z kwiatka na kwiatek, kłócenie się, odchodzenie, zakładanie konkurencyjnych gazet, godzenie i powracanie. Wszystko zależne od aktualnych stosunków z lokalnym potentatem prasowym. Historię, którą na temat swojej pracy w mediach kreuje pani kandydatka, można przyrównać do gościa, który co jakiś czas wyjeżdża za granicę i twierdzi, że mieszka za granicą ;) No chyba, że pani kandydatka za pracę w mediach uznaje wieczorne telefony do rzeczonego potentata, po których naczelni stawali na dywaniku, ale chyba jej za to nikt nie płacił. Chociaż…;)

A teraz pan kandydat (żeby nie było, że aż tak się uwzięłam)… Mam wiele zastrzeżeń. Wiele można by w nim poprawić, zmienić… Szklane wrota to był wielbłąd. Kościół? Ja też jestem katoliczką. Ale czy wszyscy muszą o tym wiedzieć? W mieście mieszkają też niekatolicy. Ale myślę, że kandydat sam już to wie. Jednak w przeciwieństwie do kandydatki – jest dobrym, szczerym człowiekiem. Nie działa z pobudek, o których coraz więcej osób, które poznają prawdziwą twarz kandydatki, może sporo powiedzieć. Ale nie będę tych pobudek nazywać po imieniu. Kandydat nie buduje sobie fasady, za którą stoi kolubryna gotowa wypalić w każdego, kto przeciwko niemu. Na zdjęciach jest sobą i nie udaje nikogo, kim nie jest. Nie poddaje się fotoszopkom. Jest prawdziwy.

Jeśli więc mam wybór między nieszczerością i szczerością, wyrachowaniem i prostolinijnością, udawaniem a byciem sobą, prawdziwością a totalną sztucznością, to… No jak to co? Stawiam na Murdzka :D

PS Qrczę, nie myślałam, że kiedykolwiek się tak zaangażuję, ale panią BMS, czy też BMX jak piszą niektórzy, znam jak zły szeląg. Albo jeszcze gorszy. Nie tylko zresztą ja…

PS 1 Aaa no i pani BMS naprawdę wygląda tak jak na tym zdjęciu powyżej, a nie tak, jak na plakacie wyborczym. Szczerość i prawda, w tym „prawda obrazu” to naprawdę wielka sztuka ;)

W DUPIE TEGO NIE MAM…

Taaak, mamy oto wybory, a że za niecałe 24 godziny zaczyna się cisza wyborcza, to jeszcze jeden wpis a propos wyborów. Ciekawy dzień dzisiaj, nieoczekiwanie pełen spotkań z samorządowcami, radnymi, kandydatami na radnych… Słuchanie opowieści o tym, jak chodzą po domach, jak namawiają, zapraszają do głosowania i… jak ludzie mają to totalnie w dupie.

Smutne to, ale prawdziwe. Piszę o tym od kilku miesięcy, a nikt mi nie chce uwierzyć. Nikt nie chce uwierzyć w to, że samorząd i życie miasta rozumie i analizuje grupa tak niewielka, że można by zaryzykować stwierdzenie, że rekrutuje się spośród samorządowców oraz przyjaciół i znajomych tego królika, który podawany jest zawsze tak jak wyborca chce ;)

Jedna z kandydatek, która po raz drugi wędruje po domach w swoim liczącym nieco ponad 2000 uprawnionych do głosowania okręgu, relacjonuje, że tylko jedna osoba zwróciła uwagę na to, że gromadzi ulotki i czyta programy. A reszta? Reszta ma pracę, dom, dzieci, rodzinę… Troski i radości. Sukcesy i porażki. Własne i osobiste. Co ich obchodzą jakieś wybory? Ale część z nich pójdzie zagłosować, bo czuje, że powinna. Inna część – spędzi 16 listopada taką niedzielę jak zwykle.

Zżymamy się na frekwencję wyborczą, a powinniśmy się cieszyć z tej, która jest. Polacy najwyraźniej uważają, że raz zagłosowali – w 1989 roku. I wystarczy :) Gdyby wybory odbywały się latem, chętniej poszliby grillować niż głosować. A przy grillowaniu narzekaliby na to czy tamto w mieście. I czy ktoś im zabierze to prawo obywateli demokratycznego kraju? Tak! Ja! Bo nie narzekajcie potem, jeśli w dupie mieliście głosowanie w wyborach. Sami sobie zabierzecie prawo do narzekania. Ale jak Wam się podoba taka postawa, Wasz problem…

I jeszcze kolejna refleksja po dzisiejszych spotkaniach… Jesteśmy w środku nowego rozdania unijnych funduszy. Świdnica – wbrew temu, co rozpowiadają w swoich demagogicznych gadkach inni kandydaci – korzysta z nich po mistrzowsku, no… po wicemistrzowsku, bo na Dolnym Śląsku zajmuje drugie miejsce. Gdy przyjdzie nowy prezydent… to wierzycie, że będzie się zajmował funduszami unijnymi? Nie! Najpierw zacznie od czystek w urzędzie, obsadzania stanowisk „swoimi”, potem to samo zrobi w miejskich spółkach, a potem… zacznie uczyć się, jak być prezydentem. I tak zastanie go rok 2016. Kiedy już będzie za późno na cokolwiek.

Ja… nie mam tego wszystkiego w dupie, więc konsekwentnie… stawiam na Murdzka. Właśnie dlatego :)

Świat według pomnika

Taki pomnik… Ten to musi mieć zamkniętą w kamieniu, granicie, brązie czy innym trwałym materiale cierpliwość. Zanim się pojawi, najczęściej już budzi kontrowersje. Jedni chcą, drudzy nie chcą. Potrzebny, niepotrzebny. Ładny, nieładny. Stawiać, nie stawiać. Każdy ma swoje zdanie. Pomniki jednak się stawia i są. I już. Dziś w Świdnicy postawiono kolejny – Jana Pawła II. Też budził kontrowersje – nawet moje. Jest jednak w mieście jeden taki pomnik, który ma wyjątkowo przerąbane…

Myślę o Pomniku Zwycięstwa na placu Grunwaldzkim. Ten to musi mieć cierpliwość… Nie dość, że… co prawda o gustach się nie dyskutuje, ale umówmy się, że nie grzeszy urodą, nie dość, że jest wystawiony na łaskę i niełaskę pogody, nie dość, że gołębie i inne ptactwo mogą robić na niego, ile chcą, nie dość, że zdobią go dwa NAGIE miecze, to jeszcze wszyscy bezwstydnie organizują przy nim wszelkie możliwe uroczystości, nie pytając go nawet o to, czy chce być ich świadkiem.

Dziś widziałam, że cieszył się z imprezy zorganizowanej przez Polskie Stowarzyszenie Osób z Upośledzeniem Umysłowym – wreszcie mógł popatrzeć na prawdziwe tłumy, pocieszyć oko (czy co on tam ma) kolorowymi balonami, radością życia (może nawet i jemu się udzieliła i wkrótce sam ożyje?), zobaczyć prawdziwe, a nie sztuczne, polityczne życie…

Ale też dziś, kilka godzin wcześniej, ten sam pomnik był nie świadkiem, a obiektem – wieszania… przepraszam, składania kwiatów, zniczy i co tam jeszcze politycy składają w hołdzie bohaterom, zwycięzcom, poległym i żyjącym. Nawet, jak wynika z relacji lokalnych mediów, był takim obiektem dwukrotnie. Bo jedni z drugimi się nie dogadali. Bo podobno jakieś nieporozumienie. Bo jedni mieli nie obchodzić, a inni chcieli obchodzić. Znaczy świętować rocznicę, dziś akurat zakończenia II wojny światowej.

Biedny pomnik… Ciekawa jestem, ile takich rocznic musiał przeżyć. Ile kwiatów na nim złożono? Ile zniczy zapalono? Ile flag mu towarzyszyło? Ilu sprzecznych w wymowie przemówień musiał wysłuchać? I ilu ludzi przy nim stało… od święta – bo przecież nikt nie ma chyba wątpliwości, że na co dzień to nawet nikt go nie zauważa. Biedny pomnik… Chociaż… dzisiaj – wreszcie doczekał się pierwszej słitfoci (ilustracja do tekstu) – wreszcie to on jest bohaterem, a nie świadkiem ani obiektem. Miał swoje pięć minut. Może dziś nagie miecze się do siebie uśmiechnęły albo nawet… splotły? 😉

foto sobie zaciągnęłam z ws-24.pl, autor Wiktor Bąkiewicz