CZY JAK JESTEM MATKĄ, TO MAM SIĘ ZAPUŚCIĆ?

Media forsują wzór idealnego ciała, więc młoda matka nie może wyglądać jak matka, nie może się „zapuścić”. Ten nurt wpisuje się w ogólnoświatowy kult młodości i wiarę, że współczesna medycyna daje nam władzę nad ciałem i pozwala je kształtować. 

Przeczytałam te słowa dzisiaj przy śniadaniu w „Polityce” i się na dzień dobry wqrwiłam. Media forsują i młode matki co?… Ulegają medialnej hipnozie? Chciałyby się „zapuścić”, ale nie mogą, bo… media? Serio? A może po prostu chcą dobrze wyglądać, żeby za kilka lat nie wyładowywać na dziecku, z powodu którego „się zapuściły”, swoich frustracji? Może chcą czuć się dobrze w swoim ciele i akurat lubią być szczupłe? Może dla nich ruch to najzwyczajniej w świecie zdrowie, dobre samopoczucie, pogoda duch, a nie kult młodości itp. itd. Naprawdę się wqrwiłam. Zwłaszcza że to cytat psycholożki dr Elżbiety Korolczuk, feministki, która chyba nie rozumie, że świadome kobiety chcą dobrze wyglądać same dla siebie, a nie dlatego, że media forsują wzór idealnego ciała.

Regularnie ćwiczę, bo całe życie byłam szczupła i jak mi coś zaczęło przybywać, to się z tym po prostu źle czuję. Do tego lubię ruch i czuję się dzięki niemu sto razy lepiej. Wczoraj ktoś mnie zapytał, jak wytrzymuję takie tempo. Praca na etacie, sporo dodatkowych zleceń, matkowanie, zajmowanie się domem itp. itd. To proste – bo mam energię. A mam ją dzięki temu, że zdrowo się odżywiam, że regularnie trenuję, a dzięki temu czuję się dobrze w swoim ciele i jestem pogodna. Wchodzę po południu do domu i nie padam na twarz, tylko mam ochotę jeszcze coś fajnego zrobić. Poczytać. Pogadać z córką. Gdzieś wyjść. Coś ugotować. Albo… iść do Energia Fitness Klub na Słobódzkiego w Świdnicy (lokuję produkt mojej koleżanki Pauliny), gdzie panuje genialna atmosfera, pachnąca potem, wyzwaniem i wzajemną pozytywną motywacją 🙂

Kiedy urodziłam córkę, byłam szczęściarą, bo stosunkowo szybko wróciłam do swojej wagi. Ale nasłuchałam się zwierzeń koleżanek, które w ciąży przytyły nawet i po dwadzieścia parę kilo (chociaż się nie objadały) i było im po prostu z tym źle, bo też zawsze były szczupłe. I to dla siebie chciały walczyć z nadmiarem kilogramów. Nie dla mężów. Nie z powodu presji społecznej. Nie dlatego że media lansują wzór idealnego ciała.

Była też jedna odwrotna sytuacja. Pewna moja koleżanka po ciąży tak się sobie spodobała z krągłościami (bo zawsze była przeraźliwie chuda), że zapragnęła pozostać taka na zawsze.

Bo „idealne ciało” to takie, w którym to my się dobrze czujemy. My! I tak jak nikt nie będzie nam dyktował, że mamy być szczupłe, tak nikt nie ma prawa namawiać nas to zapuszczania się i w dodatku nazywać to „wyglądaniem jak matka”. Masakra!

Na koniec zabawna historia z wczorajszych zajęć. Na fitnessie jedna z koleżanek, mama wygadanego i wyjątkowo rezolutnego malucha, zawzięcie i absolutnie z własnej nieprzymuszonej woli walcząca z nadmiarem kilogramów, opowiedziała nam w przerwie dwie anegdoty ze swojego matczynego życia.

Anegdota pierwsza

Pewnego dnia wraca z fitnessu (a chodzi od dwóch tygodni), a synek do niej: „Mamo, coś słaba jest ta twoja trenerka. Cały czas masz duży brzuch”.

Anegdota druga

Spaceruje sobie z synem, przed nimi chuda nastolatka w mini, z nogami aż po szyję i brzuchem na wierzchu. Syn patrzy na nią, na mamę, znowu na nią i znowu na mamę i pyta: „Mamo, dlaczego nie jesteś taka ładna jak ta pani?”

 

Who to fuck is…?

No dobra, ja wiem, kto to jest Rudolph Giuliani (to ten koleś na zdjęciu poniżej). Ale dwójka moich znajomych, którym tłumaczyłam, że czegoś tam nie mogę, bo się spieszę, bo idę na sesję plenarną z nim, na samo stwierdzenie „sesja plenarna” robili oczy okrągłe i wielkie jak denka od mojego największego garnka, w którym gotuję czasem bigos na święta. A na nazwisko Giuliani reagowali mniej więcej tak: „jakiś Włoch?”, „a kto to jest?”

Jakby na potwierdzenie tych słów posłuchałam rozmowę dwóch parkingowych na parkingu przed lodowiskiem, gdzie miało się odbyć spotkanie z Giulianim – „szeryfem Nowego Jorku”:

– Ty, a co to za gość w ogóle jest, że taka ochrona? – mówi jeden.

– A ch… wie, płacą, to pilnuję – odpowiada drugi.

I to niestety pokazuje poziom zainteresowania ludzi polityką i stopień percepcji tego, co jest podawane w mediach.

4 czerwca robiłam w Studio Festiwalu Reżyserii Filmowej wywiad z Ryszardem Bugajskim. Rozmawialiśmy między innymi o tym, po co się robi takie zaangażowane filmy jak „Przesłuchanie” czy może mniej zaangażowane, ale takie wobec których – jak stwierdzili jurorzy przyznając mu nagrodę specjalną – nie można przejść obojętnie, jak „Układ zamknięty”. Pan Ryszard, przesympatyczny człowiek, o którym po kilku minutach rozmowy mogę z całą pewnością powiedzieć, że wie, czego chce, stwierdził, że fabuła „Układu zamkniętego”, oparta przecież na prawdziwej historii (niewtajemniczonych odsyłam tutaj: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13688420,Na_podstawie_jego_losow_powstal__Uklad_zamkniety__.html), byłaby historią jedną z wielu znanych nam z mediów, gdyby nie powstał na jej kanwie film.

Pan Ryszard powiedział dokładnie tak: „Andrzej Wajda powiedział, że na świecie jest wiele rzeczy, których ludzie, tak zwany naród, sobie nie uświadamia, dopóki nie zobaczy ich w przetworzeniu artystycznym (…) i „Układ zamknięty” jest dokładnym tego przykładem. To historia znana z mediów, ale taka, która zniknęłaby wśród innych historii, zabitego dziecka, wypadku i tak dalej, gdyby nie przetworzenie artystyczne”.

Fakt. Patrząc na newsy ostatnich dni – co zostaje nam w głowach? 3-letnie dziecko zostawione przez ojca w samochodzie. Jakieś inne tematy? No, zastanówcie się przez chwilę. Specjalnie po wizycie na spotkaniu z Giulianim, które dzisiaj odbyło się w Świdnicy podczas Kongresu Regionów, bardzo uważnie obejrzałam Fakty TVN, a potem Wiadomości TVP. Wśród innych informacji specjalny nacisk położony był na to, o czym mówią wszyscy, czym żyje Facebook, wszystkie portale, gazet itp. itd. I nawet gdyby któreś z nie-lokalnych mediów podało informację, że „legendarny burmistrz Nowego Jorku jest z wizytą w Świdnicy”, to zginęłaby w całej masie „ugotowanych” dzieci i właściwie tylko ich, bo „przecieki na tajnym posiedzeniu Sejmu” badane przez prokuraturę już dla większości społeczeństwa nie mają znaczenia.

Tak właśnie jest i choćby nie wiem, jak się dziennikarz dwoił i troił, poza pewne granice nie wyskoczy, bo poza nimi nie ma już odbiorcy.

Po tych dzisiejszych doświadczeniach zabrzmiał mi w głowie kiczowaty na maksa, ale wciąż grany w niektórych stacjach, przebój „Who to Fuck is Alice?” jeszcze bardziej kiczowatej grupy Smokie. Bo większość społeczeństwa. ZDECYDOWANA WIĘKSZOŚĆ nie ma pojęcia „who to fuck is Giuliani”. Smutne, bo facet jest politykiem wybitnym i słuchanie o jego doświadczeniach było naprawdę ciekawym przeżyciem. Smutne, ale… jakże prawdziwe…

Foto: Źródło wikipedia.pl